Andrzej Różycki w mieszkaniu na ul. Ćwiklińskiej w Łodzi. lata 80.
„(...) Uświadomiłem sobie wieczną potrzebę
sacrum. Odkryłem na nowo, że sztuka polega na ciągłym chwaleniu Najwyższego. Z
Bogiem istniała ona przez większą część swojego rozwoju. Nagle gdzieś się to
urwało. Mój program oparty na tym doświadczeniu trwa do dziś. (...) „Koszulki”
to forma pozornie „luźna”, ludyczna, częstokroć z elementami i cytatami
dewocyjnymi, również z pewną lekkością w traktowaniu materii fotograficznej. W istocie
idea najgłębsza z najgłębszych, sięgająca do spraw elementarnych, prymarnych...
Pytania podstawowe o sens człowieka w świecie i co ważniejsze istnienie
Najwyższego w obszarze sztuki, a tym samym rolę, zakres i sens tworzenia,
istotę sztuki. Włączając powagę idei sacrum w swojej fotografii, oddaliłem się
od sztuki żartu dla żartu, czyli swoistego profanum...”
- Andrzej Różycki, rozmowa z Krzysztofem Jureckim, Poszukiwanie sensu fotografii.
Rozmowy o sztuce. Łódź 2007 r.
„W
każdej pracy z tego cyklu („Koszulki P.M.”) były znamiona kultury katolickiej,
była wyraźna manifestacja. Było „dokładanie” do obrazu, dokładanie jak koszulki
do wizerunku Maryi. Używałem swoich zdjęć najczęściej z czasów „Zera”,
dodawałem pewne dewocjonalia, które były manifestacją i w każdym przypadku było
to budowanie indywidualnych znaczeń. (...) nie byłem dzięki temu podatny na
bieżący nurt, na bieżącą sytuację. Myślenie o sacrum jest wyzbyte z myślenia o
doczesności, o modzie.”
- Andrzej Różycki, rozmowa Piotrem Lelkiem, Wywiad z artystą
przeprowadzony XII 2006 – III 20007
Zajmowanie
się sztuką to jest problem sacrum. Jest kilka wektorów, że to sacrum we mnie
powstało. Zaczęło się od zdania sobie sprawy, że fotografia jest w pełni
uprawomocnioną dziedziną sztuki! Wtedy był powszechny kompleks fotografii, fotografów,
ale my swoimi działaniami, zwłaszcza Warsztatowymi, intelektualnymi,
konceptualnymi udowadnialiśmy, że pozwala ona stworzyć samoistne dzieło sztuki.
Zaznaczaliśmy, że fotografia jest tworzywem do wyrażania każdej idei.
„Przykładałem krzyże
i ukrzyżowanego bezpośrednio na styk do papieru fotograficznego pod
powiększalnikiem. Były to przeważnie dzieła sztuki prymitywnej i ludowej,
zdjęte z moich ścian, z mojej prywatnej kolekcji tejże sztuki. I właśnie te
dotknięcia, czyli prace z wystawy: „Moje prywatne Kalwarie”, to spotkanie
wszystkich moich pasji i zawodów w jednej artystycznej manifestacji. (...)
Doświadczenie z obserwacji religijnych ludowych obrzędów, nieustanne patrzenie
na własną kolekcję dzieł sztuki ludowej i naiwnej, a także znajomość światopoglądu
i postaw twórczych autorów tych dzieł, moje zauroczenie fotografią, stworzyło
tą osobistą „Kalwarię”.
- Andrzej Różycki, rozmowa z Krzysztofem Jureckim, op.cit.
„Sztuka artystów naiwnych, „innych”, wiejskich wielokrotnie przyczyniła się do tej czy innej mojej inspiracji, pozostawiła realne ślady w moich dziełach. Nie mogło stać się inaczej, gdyż charakter dzieł artystów naiwnych zgromadzonych przeze mnie, ich intensywność, moje codzienne z nimi obcowanie wrosło we mnie. Dzieła te często karcą mnie, pouczają, przypominają o pokorze (...). To nie kto inny moi „nieprofesjonalni” i chyba tylko oni tak naprawdę zwracają uwagę na właściwą proporcję i miarę człowieka, tego świata oraz świata odleglejszego, odwiecznego (...) skłaniam do refleksji, dając własne dowody przez swoje działania artystyczne. Myślę o dowodach wartości powtórnego usakralizowania zachowań sztuki, wyłącznie z korzyścią dla tej ostatniej. (...)”
„Nie stoi za mną żadne pozerstwo czy moda, wolę działać peryferyjnie niż podążać za głównym nurtem. Jestem tym samym w pewnym sensie pod prąd, w opozycji, bo aktualnie artyści chcą być liberalni, ni chcą przyznawać się do bycia religijnymi, uznając to za strefę osobistą. W tym sensie jestem pewną awangardą. W stanie wojennym czułem, że mi przyznano rację, ale w momencie eksplozji wolności to przestało się w ogóle liczyć, stało się nawet wstydliwe. Teraz te idee nie przekonują. (...) Nie liczę przez to na sukcesy w środowisku artystycznym i krytycznym. Dla mnie ważna jest konsekwencja, rozwój myśli. Mam osobistą radość, tym bardziej, że czuję, że to pole jest opuszczone, więc prawie własne.” - Andrzej Różycki, rozmowa Piotrem Lelkiem, Wywiad z artystą przeprowadzony XII 2006 – III 20007
„Chusta Weroniki” BWA
Łódź 1989
(...)
Z wszystkich odbić najwznioślejszy pozostanie obraz uzyskany przez desperacki akt
pobożnej niewiasty, Weroniki, która przedarła się przez kordon wojowników
rzymskich (co nie udało się wcześniej tego uczynić nawet samej Matce Bożej) i
otarła czysta chusta twarz Chrystusa, otrzymując tym samym Boskie Oblicze
Jezusa. Nie ważne się staje czy Weronika jest postacią prawdziwie historyczną,
w zapisach ewangelicznych, czy apokryficznych nie pojawia się, a mimo to, ten
akt i działanie jest wpisane na stałe jako kanon VI stacji Drogi Krzyżowej.
Imię mistycznej niewiasty zrodziło się prawdopodobnie z gry słów: łac.- gr.
Veraicon; łac. vera – prawdziwy; eikon – wizerunek, obraz. Prawdziwy obraz!
Weronikę zrodziła potrzeba mitu, przemożna chęć uzyskania obrazu doskonałego,
dorównującemu Boskiemu obliczu. I tak powstał obraz – odbicie, archeiropoietos
- „nie-uczyniony-rekami” (ludzkimi). Nie
wątpliwie można go uznać za pierwotyp pierwszej odbitki fotograficznej.
Powstała być może niedoskonała odbitka techniczna, lecz niezastąpiona co do
trafności formy natchnionej idei. Wizerunek ten przyczynił się do powstania
setek, tysięcy innych, dalszych replik, kopii: mandylionów, ikon i obrazów
mających za wzór chustę Weroniki. (...) Dla mnie ... wydaje się konstatacja
wynikająca dla fotografii z refleksji nad Veraicon, nad duchowymi narodzinami
fotografii. Ogrom możliwości interpretacyjnych w tym mitycznym odbiciu
sprowokowały mnie do działań twórczych, które mają złamać przyrodzoną
fotografii płaskość i dosłowność. Drogą różnych operacji fotograficznych,
mechanicznych, plastycznych, chcę uzyskać taki obraz fotograficzny, który by
posiadał jak największą ilość odniesień... Dążę do tego, by fotografia miała to
co trudno było do tej pory uzyskać: głębię, dyskurs z czasem, historią i
mitem...
„Drzewo poznania”
Galeria FF Łódź 1990
Najprościej
i najkrócej mówiąc, obecny motyw drzewa pojawił się u mnie jako swoisty głód sacrum, który jak
sądzę winien towarzyszyć sztuce. (...) Wydaje mi się, iż fotografia, biorąc pod
uwagę jej naturę i potencjalne możliwości, a także po tek wielu
doświadczeniach, posiada wszelkie cechy immanentne do prezentowania złożonego
świata duchowego, przenoszenia wielu symboli, tworzenia projekcji wielu mitów.
„Nieustająca
desakralizacja człowieka współczesnego wypaczyła treść jego życia duchowego,
nie niszcząc jednak wzorców jego wyobraźni; w strefach wymykających się
kontroli trwa i żyje cała zdegradowana mitologia. Zdegradowane obrazy stanowią
potencjalne punkty wyjścia do odrodzenia duchowego współczesnej ludzkości.”
Mircea Eliade.
W
tej wystawie starałem się sięgnąć i zmierzyć być może najstarszym i, co zarazem
najistotniejsze, najgłębiej tkwiącym w nas: to tęsknota za początkiem, za
czystością, za wartościami prymarnymi, klasyczną „nostalgią za rajem”. Tęsknota
ta, szukająca źródeł, początków jest tęsknotą religijną. (...) Modelem podstawowym,
elementarnym wyrażającym i obrazującym „tęsknotę za rajem” jest drzewo i ono
staje się bohaterem tej prezentacji. Drzewo jednostkowe sfotografowane w skali
wzroku i optyki, a także dzięki dalszym możliwością w technice i technologii
ciemni, przemienia się w drzewo symboliczne. Religijna wizja pozwala inaczej
spojrzeć na fenomen drzewa, „rozszyfrowuje” rytm wegetacyjny i nadaje mu
głębszy sens rytmów kosmicznych. „Obraz drzewa obrano nie tylko jako symbol
kosmosu, ale także dla wyrażenia życia, młodości, nieśmiertelności,
mądrości...” Mircea Eliade. Interesuje mnie właśnie ten sakralny punkt widzenia
drzewa, który ujawnia najgłębsze struktury świata. Wątków mitologizujących
drzewo jest bardzo wiele, rozważań o nich starczy dla artystów wszystkich pokoleń.
Mnie zafascynował legenda bliska mitom chrześcijańskim, iż Chrystus umarł na
krzyżu zrobionym z „drzewa żywota” posadzonym przez Boga Ojca w raju. (...)
„Moc sakralizacji”
Galeria FF Łódź 1993
(...)
Żywość płomienia potrzeba ognia, ciepła i światła tkwiła we mnie przez cały
czas bardzo mocno (chyba tak jak w każdym z nas). Kiedy zwróciłem się w sztuce
ku istocie sacrum – wtedy do uznania wagi płomienia, do światła było już
blisko. Wiem, że ja jako człowiek przez zainicjowanie płomienia świecy mam moc
sprawczą usakralizowania wybranych przez siebie świadomie miejsc, w tym wypadku
przyrody. Żeby nie być zarozumiałym mogę to czynić na własny użytek i chociażby
na czas trwania płomienia w tym miejscu.(...)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz