piątek, 30 grudnia 2016

Stanisław Jasiński, "Fotografując fotografujących", 2011

Andrzej Różycki z białym kotem na tle swoich prac. Wystawa Józef Robakowski/Andrzej Różycki. Od zera... Łódź, Galeria Wschodnia, 2016, fot. K. Jurecki



Stanisław Jasiński

Fotografując fotografujących

Wydaje się, że fotografa nie ma na zdjęciu. To przecież on naciska spust aparatu fotograficznego, tworząc obraz. Gdybyśmy jednakże uważniej przyjrzeli się jego zdjęciom, niemal na każdym odnajdziemy wizerunek autora. Najczęściej ukryty jest w źrenicach oczu każdej z fotografowanych osób, jego podobiznę zatrzyma każdy lustrzany obiekt: przeciwsłoneczne okulary, karoseria samochodu, szyba, przydrożna kałuża a nawet butelka. Fotograf pozostaje w swoich obrazach – na czas bliżej nieokreślony. Czy fotograf za każdym razem tworzy swój autoportret, zmieniając krajobrazy i ludzi? Fotograf nie zawsze naciska spust migawki aparatu, czasem pozwala się fotografować. Przegląda się w oczach innych fotografów, oczekując uznania talentu i potwierdzenia wybranej drogi twórczej, gdyż nie tak ważne, czym i co się fotografuje, ważne – jak się fotografuje. Od tego, jak się fotografuje zależy najwięcej, po owym – JAK – rozpoznajemy i zapamiętujemy najlepszych użytkowników aparatów fotograficznych. Nie zawsze muszą być to zdjęcia, do których dochodzi się latami. Czesław Kuchta, toruński przyjaciel Andrzeja Różyckiego, mawiał, że czasem trzeba fotografować na odlew, a więc tak, jak pierwszy raz i pierwszym w życiu aparatem fotograficznym...

Fotograf wykonuje setki i tysiące zdjęć, zwłaszcza teraz, gdy można zapisać obraz na pojemnym nośniku cyfrowym. Nie może inaczej dotrzeć do istoty obrazu fotograficznego, jak tylko poprzez praktykę nieustannego przekraczania wszelkich możliwych ograniczeń – nie tylko technicznych, ale i mentalnych. I z każdym zdjęciem jest coraz dalej w swoich poszukiwaniach, co nie zawsze znaczy, że bliżej tajemnicy fotografii. Tylko nieliczne ujęcia, w przypadku Andrzeja Różyckiego zwykle przetworzone później na wiele sposobów, znalazły się na ścianach galerii, w muzeach i katalogach kolejnych jego wystaw. Chciałoby się napisać, że i w albumie autorskim.  Ale w przypadku tego wybitnego twórcy nie możemy się doczekać na taki album od dziesięcioleci, co jest zjawiskiem bez precedensu w historii światowej fotografii artystycznej, gdzie jest jego miejsce. Niektóre zdjęcia przez długie niekiedy lata czekały na publikację, np. dlatego, że spontanicznie zaprotestował przeciwko wprowadzeniu stanu wojennego w cyklu Fotografia monopolowa.

Pamięć obrazowa jest najstarszą i podstawową właściwością naszego mózgu, który nieustannie rejestruje, przetwarza, nazywa i hierarchizuje postrzegane obrazy, umieszczając je w archiwum ludzi, miejsc i zdarzeń. Artysta taki, jak A. Różycki fotografujący od przeszło 50 lat, uzyskuje specyficzny rodzaj pamięci. To nie jest zjawisko określane w psychologii jako pamięć fotograficzna, czyli zdolność do precyzyjnego odtwarzania widzianych kiedyś obrazów w najdrobniejszych szczegółach.  Pamięć obrazowa A. Różyckiego wypełniona jest fotografiami, artysta jest otoczony, a nawet osaczony obrazami już przetworzonymi i zhierarchizowanymi, taka pamięć może być zdolnością i potrzebą artysty fotografika do odtwarzania okoliczności powstawania jego najwybitniejszych prac, gdyż to może zaowocować powstawaniem kolejnych niezwykłych fotogramów, cykli i wystaw. Praca umysłowa nad cyklem fotogramów jest wzmożonym wysiłkiem umysłu, jego pamięci obrazowej. Analiza fotografii artystycznej przebiega wieloetapowo i doprowadzić może do syntezy – do zrobienia kolejnego kroku we własnej drodze artystycznej. W przypadku A. Różyckiego sytuacja jest jeszcze bardziej skomplikowana, gdyż jest on jednocześnie reżyserem filmów dokumentalnych. W 1989 r. zakończył pracę nad filmem Nieskończoność dalekich dróg. Podsłuchana i podpatrzona Zofia Rydet. W maju 2010 r. A. Różycki pokazał w Łodzi wystawę Nożyczki a Zofia Rydet, która jest ujawnieniem długotrwałej fascynacji osobowością i twórczością tej wybitnej artystki, urodzonej w 1911 r. w Stanisławowie, zmarłej w 1997 r. w Gliwicach. Pokazał na łódzkiej ekspozycji prace wystawione i niewystawiane za życia Z. Rydet. Uprawiała ona poetycki fotomontaż, fotografię z wyobraźni, ale również fotografię socjologiczną. Wkrótce też wycinki fotografii, zachowane w archiwum rodzinnym Z. Rydet, owe nożyczki, pojawiły się na fotogramach A. Różyckiego z cyklu Nieskończoność bliskich dróg, prezentowanych m.in. w ubiegłym roku w toruńskiej Galerii Spotkań.

Kolejnym krokiem artysty jest wystawa Fotografując fotografujących w 2011 r. – prac skomponowanych ze zdjęć powstałych w okresie jego studiów i pracy reportera w Toruniu. Przyczyny ujawniania po latach zdjęć prywatnych, towarzyskich, niepoważnych, niepoprawnych technicznie, bo zrobionych ukradkiem, mogą być różnorodne. Do najsmutniejszych należy świadomość zacierania się w pamięci szczegółów codziennego bycia razem, konieczność rozstania i żal za nieodwracalną utratą kogoś bliskiego, melancholijna zaduma nad owym to było Rolanda Barthes'a. Dopiero w 2004 roku w katalogu do wystawy Fotografia nostalgiczna A. Różycki odważył się przyznać do wczesnych, ale jakże istotnych inspiracji zdjęciami wykonywanymi przez ojca, Wincentego Różyckiego:  
Późne słowo o ojcu
Czy przyznanie się do motorotwórczej wartości zdjęć, którymi nabrzmiewałem w okresie dzieciństwa, dziś ma i może mieć znaczenie napędowe i płodne twórczo? Muszę się przyznać, że zdjęcia z archiwum rodzinnego, w tym w głównej mierze ojcowskiego autorstwa, po wielekroć były pośrednią, bądź bezpośrednią inspiracją wielu moich zdjęć artystycznych powstałych w każdym okresie mojego działania. Waga zdjęć rodzinnych w moim przypadku jest z całą pewnością znacząca. Sądzę właśnie, że doświadczenie tamtych fotografii zdeterminowało mnie, by zostać twórcą! Wyobraźmy sobie chłopca w bardzo prowincjonalnym miasteczku [Żychlinie], w którym pojawił się po wojnie z rodzicami z racji przepędzenia z Baranowicz, z ziem zza Buga. Jako mały chłopiec nie miał pamięci o tamtych stronach, tylko fotografie dawały świadectwa o istnieniu tamtego świata.
Fotografia może być jednym z mocnych dowodów na istnienie świata, często zdjęcie wykonane przed laty przez zapomnianego już autora umacnia nas w przekonaniu, że to było – i jakoś jest przywołując obrazy chwil ulotnych, a jednak najważniejszych w życiu każdego z nas. Jest pomocnikiem dobrej pamięci, która nie chce pamiętać zdarzeń złych, a umacnia się w zapamiętywaniu chwil nielicznych – szczęśliwych.

 Oczywiście jest to hołd głównie oddany ojcu, który fotografował skromnie na marginesie swojego zawodu filologa, polonisty i łacinnika, (wykładającego również grekę). Jakie to odlegle. Zdjęcia i zakres tematyczny był wręcz monotematyczny (mama, rodzina i przyjaciele), kanon póz do pewnego stopnia powtarzający się, może manieryczny (ile razy można fotografować kobietę w kwiatach?). Jednak to potrafiło mnie zniewolić, uwieść, kazać wspominać „nostalgicznie”.

Temu wyznaniu towarzyszy poetycki opis dzieciństwa:
Dzieciństwo jest darem od Boga - jednorazowym, niepowtarzalnym. Wydaje się to być prawdą raczej mało odkrywczą. W tym podarowanym czasie, w młodym człowieku następuje tak ogromne skondensowanie doświadczeń, moc ciekawości świata, spotęgowanie emocji i wrażeń, pierwsze doznanie tajemnic świata, pierwsze podglądy, oglądy i... poglądy. Nie da się już tego nigdy zastąpić zachwytami i wiedzą lat późniejszych. Pozornie więc świat dzieciństwa jest niepowracalnym, lecz jak mówią z drugiej strony doświadczenia i akty twórcze bardzo wielu artystów, ten czas powrotu jest możliwy. Jeżeli nawet tak nie jest do końca, doznanie dziecka staje się potężnym motorem dla ważnych dzieł literackich, muzycznych, plastycznych. Dzieła te dodatkowo mają tak niezwykłą moc oddziaływania na innych, stają się ikonami pokoleń, wieku i wchodzą w kanon dziejów kultury, przechodząc tym samym do nieśmiertelności. Czy dziecko jest odtwarzalne? Można by zażartować, że gdy przechowujemy negatyw ze zdjęciami dziecka, to pewnie tak. Jednak najlepiej nosić dziecko w sobie jak najdłużej.

Andrzej Różycki wykorzystywał zdjęcia ojca tworząc takie arcydzieła jak Polska jesień (1968) czy Legenda (1968), w których ujęcia z końca lat 1930. montował z fotografiami wykonanymi podczas studiów w Toruniu. Na jego fotogramach artyleria na manewrach porusza się pod topolowym, suchym liściem, oficerowie z szablami, a nie np. z pepeszami, zastygli przy brzozowym płocie w jakże polskim krajobrazie. Nostalgia rodziców za młodością spędzoną na Kresach udzieliła się również i dziecku, odezwała się w studencie z okrutną świadomością, że w mitologizowanych Baranowiczach może być aż turystą, a w Toruniu i Łodzi znanym i cenionym artystą fotografikiem i reżyserem filmowym.

Wymowę cyklu Fotografia nostalgiczna wzmacnia jeszcze szereg dat pojawiających się pod fotogramami: 1937, 1967, 1986. Nie można zapomnieć, że w latach tzw. realizmu socjalistycznego usiłowano zatrzeć pamięć o nieodległej i krwawej przeszłości, a nawet wychowywać synów inaczej niż marzyli o ich edukacji rodzice. Z perspektywy dnia współczesnego jedną z największych zasług pokolenia debiutującego w latach 1960. jest powrót nad Wisłę i do Europy - do zjawisk artystycznych, zaistniałych na przełomie XIX i XX wieku i najlepszych tradycji kultury i fotografii polskiej okresu międzywojennego. Członkowie grupy Zero – 61 w czasie dekady wspólnych działań nawiązali do większości stylów I połowy XX wieku, od fotografii ojczystej Jana Bułhaka (Czesław Kuchta) przez importowany z Rosji sowieckiej konstruktywizm (Józef Robakowski), surrealizm (Michał Kokot) i fotografię amerykańską (Antoni Mikołajczyk). Wiele o tym mówił A. Różycki w rozmowie z Januszem Zagrodzkim, kolegą ze studiów w Toruniu, dziś profesorem sztuk pięknych, która została zarejestrowana 5 stycznia 2011 r. (patrz: A. Różycki, Poetyka form, katalog wystawy w Miejskiej Galerii Sztuki w Łodzi, maj 2011), wspominając swoją fascynację Młodą Polską, głównie Jackiem Malczewskim. Tak rodziła się Zatruta studnia A. Różyckiego (1967), kolaż fotograficzny, nie tylko z tytułem nawiązującym do cyklu obrazów J. Malczewskiego, ale przede wszystkim z młodopolskim klimatem.

Im więcej lat przybywa, tym częściej ogarnia nas melancholijna nostalgia za latami młodości chmurnej, górnolotnej, (a bywało, że i trochę durnej). Ludzi, którzy nie potrafią się śmiać, także z samych siebie na fotografiach, nie powinno się traktować poważnie. Śmiech leczy i wzmacnia. O każdym z takich „zezowatych zdjęć” można rozprawiać godzinami. Można też napisać rozprawę o fotografii jako fenomenie kulturowym i cywilizacyjnym, nie ujawniając pojedynczego zdjęcia matki z dzieciństwa, jak tego nie uczynił Roland Barthes, obawiając się, że dla innych może to być podobizna banalna. Tym razem A. Różycki do tworzenia kolejnego autorskiego cyklu Fotografując fotografujących wykorzystał zdjęcia przedstawiające kolegów w czasach studenckich, wykonywane przez niego samego oraz przyjaciół. Stworzył nieco groteskowy portret grupowy, nie tylko artystów fotografii, ale także malarzy, grafików, rzeźbiarzy, muzyków i pisarzy. A pojawiali się w tym czasie w Toruniu poeci tej miary, co Ryszard Milczewski – Bruno, Edward Stachura i Janusz Żernicki, blisko związany z grupą Zero-61. Z takiego punktu widzenia portret grupowy, bo prezentowana wystawa jest takim rodzajem wizerunku, możemy również uznać za jeden z autoportretów pokolenia, wykonanych przez grupę młodych twórczych ludzi ogarniętych pasją fotografowania i przekonanych, że właśnie fotografia jest najlepszym medium sztuki współczesnej.

Wystawa Fotografując fotografujących jest i tym razem serią fotomontaży A. Różyckiego. Niekiedy był autorem pomysłu na zdjęcie, innym razem przyjaciele czekali na niezwykłe momenty, których nie brakowało. To było, tak wyglądali pół wieku temu, kiedy to grupa młodych ludzi z najróżniejszych zakątków Najjaśniejszej Rzeczpospolitej założyła w 1961 r. na UMK studencką twórczą grupę fotograficzną Zero – 61. Tak dzieje się i współcześnie, gdy młodzi poszukują i odnajdują sobie podobnych i z aparatami fotograficznymi wyruszają w artystyczny świat, oczekując przygód - bo razem jest pewniej i weselej. Zmienia się uroda krajobrazów, krój ubrań, fryzury, zmieniają się ulice i kamienice, marki samochodów i zegarków a najbardziej chyba możliwości tkwiące w narzędziach poznania, nie tylko zewnętrzna forma aparatu fotograficznego. To narzędzie zawsze będzie miało lepszy lub gorszy obiektyw oraz nośnik do zapisywania zdjęć, analogowy lub cyfrowy i za każdym jego użyciem otrzymamy nieco inny obraz.  Choćby dlatego warto było czekać, aby zobaczyć zdjęcia półprywatne, które po latach ukazują, w jaki sposób Andrzej Różycki dochodził do - ale i zrealizował metafizyczną wizję świata – poprzez fotografię artystyczną, żyjąc w określonym czasie i określonym miejscu. Miejscem startu w samodzielną twórczość stał się uniwersytecki Toruń, wielkie znaczenie dla rozwoju artysty miała atmosfera ówczesnego Wydziału Sztuk Pięknych, bezpośredni kontakt z wybitnymi naukowcami i artystami tej miary, co Tymon Niesiołowski czy Jerzy Hoppen. Konsekwencją splotu wielu sprzyjających zdarzeń, – bo wiele wskazuje, że A. Różycki urodził się pod szczęśliwą gwiazdą – jakie miały miejsce w Toruniu w latach 1960.,  były dalsze studia A. Różyckiego - reżyserii w łódzkiej szkole filmowej w latach 1970., a wkrótce szereg wybitnych filmów o polskiej sztuce ludowej, którą zafascynował się po zetknięciu się z jej twórcami podczas studenckich plenerów. Dzisiaj artysta jest kolekcjonerem dzieł tworzonych z potrzeby serca i właścicielem imponującego ich zbioru. Tam też odnalazł praźródła sacrum. Nie jest to wizja artystyczna poddająca się racjonalizacji, to poetyckie przesłanie stworzone w czasie, kiedy o sprawach najważniejszych nie można było mówić wprost, nie tylko w prozie czy poezji. Uprawianie fotografii artystycznej okazało się najlepszym sposobem na ideologiczną siermiężność profanum.

Andrzej Różycki często powraca do Torunia, a nawet wydawać by się mogło, że miasta nigdy nie opuścił na stałe. Wielokrotnie podkreśla, że nie ma takie drugiego miejsca na ziemi.  I tym razem nie myli się, kieruje nim nieomylna intuicja twórcza: Myślenie o fotografii artystycznej uległo zmianie od lat 1960. Miliardy zdjęć tworzonych nieustannie w zgiełku i pospiechu współczesnego świata oczekują na decyzję artysty. To on decyduje o wyborze niektórych z nich i pominięciu innych. Dlatego, że nie układają się w miarę jednorodną wizję świata, a tworzenie jej jest sztuką odejmowania (wartości pozornych).  Jeśli decyzja może być racjonalnym gestem, to jest zarazem desperacją, jak każda walka z przemijaniem, na które tak naprawdę mamy wpływ bardziej niż ograniczony. Tak naprawdę nie potrzebuje tysięcy zdjęć, ale kilka czy nawet kilkadziesiąt. Powstaje wtedy cykl: To miejsce i ci ludzie, zajmujący się Fotografowaniem fotografujących, przywołani na wystawie w 2011 r. - to było -; oni w latach 1960. tu żyli, marzyli, kochali, przeklinali zawistnych i opór materii. A jeśli czasem śpiewali, tańczyli i pili wino marki Wino – to zdarzało się i pozostało na fotografii jako dowód istnienia. Jeśli to było, to czy zupełnie przeminęło?

Toruń, w lipcu 2011 r.
Stanisław Jasiński


Andrzej Różycki, 2011, fot. S. Jasiński

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz