Andrzej Różycki z białym kotem na tle swoich prac. Wystawa Józef Robakowski/Andrzej Różycki. Od zera... Łódź, Galeria Wschodnia, 2016, fot. K. Jurecki
Stanisław Jasiński
Fotografując fotografujących
Wydaje się, że fotografa nie ma na zdjęciu.
To przecież on naciska spust aparatu fotograficznego, tworząc obraz. Gdybyśmy
jednakże uważniej przyjrzeli się jego zdjęciom, niemal na każdym odnajdziemy
wizerunek autora. Najczęściej ukryty jest w źrenicach oczu każdej z
fotografowanych osób, jego podobiznę zatrzyma każdy lustrzany obiekt:
przeciwsłoneczne okulary, karoseria samochodu, szyba, przydrożna kałuża a nawet
butelka. Fotograf pozostaje w swoich obrazach – na czas bliżej nieokreślony.
Czy fotograf za każdym razem tworzy swój autoportret, zmieniając krajobrazy i
ludzi? Fotograf nie zawsze naciska spust migawki aparatu, czasem pozwala się
fotografować. Przegląda się w oczach innych fotografów, oczekując uznania
talentu i potwierdzenia wybranej drogi twórczej, gdyż nie tak ważne, czym i co
się fotografuje, ważne – jak się fotografuje. Od tego, jak się fotografuje
zależy najwięcej, po owym – JAK – rozpoznajemy i zapamiętujemy najlepszych
użytkowników aparatów fotograficznych. Nie zawsze muszą być to zdjęcia, do
których dochodzi się latami. Czesław Kuchta, toruński przyjaciel Andrzeja
Różyckiego, mawiał, że czasem trzeba fotografować na odlew, a więc tak, jak pierwszy raz i pierwszym w życiu
aparatem fotograficznym...
Fotograf wykonuje setki i tysiące zdjęć, zwłaszcza
teraz, gdy można zapisać obraz na pojemnym nośniku cyfrowym. Nie może inaczej
dotrzeć do istoty obrazu fotograficznego, jak tylko poprzez praktykę
nieustannego przekraczania wszelkich możliwych ograniczeń – nie tylko
technicznych, ale i mentalnych. I z każdym zdjęciem jest coraz dalej w swoich
poszukiwaniach, co nie zawsze znaczy, że bliżej tajemnicy fotografii. Tylko
nieliczne ujęcia, w przypadku Andrzeja Różyckiego zwykle przetworzone później
na wiele sposobów, znalazły się na ścianach galerii, w muzeach i katalogach
kolejnych jego wystaw. Chciałoby się napisać, że i w albumie autorskim. Ale w przypadku tego wybitnego twórcy nie
możemy się doczekać na taki album od dziesięcioleci, co jest zjawiskiem bez precedensu
w historii światowej fotografii artystycznej, gdzie jest jego miejsce. Niektóre
zdjęcia przez długie niekiedy lata czekały na publikację, np. dlatego, że
spontanicznie zaprotestował przeciwko wprowadzeniu stanu wojennego w cyklu Fotografia monopolowa.
Pamięć obrazowa jest najstarszą i podstawową
właściwością naszego mózgu, który nieustannie rejestruje, przetwarza, nazywa i
hierarchizuje postrzegane obrazy, umieszczając je w archiwum ludzi, miejsc i
zdarzeń. Artysta taki, jak A. Różycki fotografujący od przeszło 50 lat,
uzyskuje specyficzny rodzaj pamięci. To nie jest zjawisko określane w psychologii
jako pamięć fotograficzna, czyli zdolność do precyzyjnego odtwarzania
widzianych kiedyś obrazów w najdrobniejszych szczegółach. Pamięć obrazowa A. Różyckiego wypełniona jest
fotografiami, artysta jest otoczony, a nawet osaczony obrazami już
przetworzonymi i zhierarchizowanymi, taka pamięć może być zdolnością i potrzebą
artysty fotografika do odtwarzania okoliczności powstawania jego
najwybitniejszych prac, gdyż to może zaowocować powstawaniem kolejnych
niezwykłych fotogramów, cykli i wystaw. Praca umysłowa nad cyklem fotogramów
jest wzmożonym wysiłkiem umysłu, jego pamięci obrazowej. Analiza fotografii
artystycznej przebiega wieloetapowo i doprowadzić może do syntezy – do
zrobienia kolejnego kroku we własnej drodze artystycznej. W przypadku A. Różyckiego
sytuacja jest jeszcze bardziej skomplikowana, gdyż jest on jednocześnie
reżyserem filmów dokumentalnych. W 1989 r. zakończył pracę nad filmem Nieskończoność dalekich dróg. Podsłuchana i
podpatrzona Zofia Rydet. W maju 2010 r. A. Różycki pokazał w Łodzi wystawę Nożyczki a Zofia Rydet, która jest
ujawnieniem długotrwałej fascynacji osobowością i twórczością tej wybitnej
artystki, urodzonej w 1911 r. w Stanisławowie, zmarłej w 1997 r. w Gliwicach.
Pokazał na łódzkiej ekspozycji prace wystawione i niewystawiane za życia Z.
Rydet. Uprawiała ona poetycki fotomontaż, fotografię z wyobraźni, ale również
fotografię socjologiczną. Wkrótce też wycinki fotografii, zachowane w archiwum
rodzinnym Z. Rydet, owe nożyczki, pojawiły
się na fotogramach A. Różyckiego z cyklu Nieskończoność
bliskich dróg, prezentowanych m.in. w ubiegłym roku w toruńskiej Galerii Spotkań.
Kolejnym krokiem artysty jest wystawa Fotografując fotografujących w 2011 r. –
prac skomponowanych ze zdjęć powstałych w okresie jego studiów i pracy
reportera w Toruniu. Przyczyny ujawniania po latach zdjęć prywatnych,
towarzyskich, niepoważnych, niepoprawnych technicznie, bo zrobionych ukradkiem,
mogą być różnorodne. Do najsmutniejszych należy świadomość zacierania się w
pamięci szczegółów codziennego bycia razem, konieczność rozstania i żal za
nieodwracalną utratą kogoś bliskiego, melancholijna zaduma nad owym to było Rolanda Barthes'a. Dopiero w 2004
roku w katalogu do wystawy Fotografia
nostalgiczna A. Różycki odważył się przyznać do wczesnych, ale jakże
istotnych inspiracji zdjęciami wykonywanymi przez ojca, Wincentego
Różyckiego:
Późne
słowo o ojcu
Czy przyznanie się do motorotwórczej
wartości zdjęć, którymi nabrzmiewałem w okresie dzieciństwa, dziś ma i może
mieć znaczenie napędowe i płodne twórczo? Muszę się przyznać, że zdjęcia z
archiwum rodzinnego, w tym w głównej mierze ojcowskiego autorstwa, po wielekroć
były pośrednią, bądź bezpośrednią inspiracją wielu moich zdjęć artystycznych
powstałych w każdym okresie mojego działania. Waga zdjęć rodzinnych w moim
przypadku jest z całą pewnością znacząca. Sądzę właśnie, że doświadczenie
tamtych fotografii zdeterminowało mnie, by zostać twórcą! Wyobraźmy sobie
chłopca w bardzo prowincjonalnym miasteczku [Żychlinie], w
którym pojawił się po wojnie z rodzicami z racji przepędzenia z Baranowicz, z
ziem zza Buga. Jako mały chłopiec nie miał pamięci o tamtych stronach, tylko
fotografie dawały świadectwa o istnieniu tamtego świata.
Fotografia może być jednym z mocnych dowodów
na istnienie świata, często zdjęcie wykonane przed laty przez zapomnianego już
autora umacnia nas w przekonaniu, że to
było – i jakoś jest przywołując obrazy chwil ulotnych, a jednak
najważniejszych w życiu każdego z nas. Jest pomocnikiem dobrej pamięci, która
nie chce pamiętać zdarzeń złych, a umacnia się w zapamiętywaniu chwil
nielicznych – szczęśliwych.
Oczywiście jest to hołd głównie oddany ojcu,
który fotografował skromnie na marginesie swojego zawodu filologa, polonisty i
łacinnika, (wykładającego również grekę). Jakie to odlegle. Zdjęcia i zakres
tematyczny był wręcz monotematyczny (mama, rodzina i przyjaciele), kanon póz do
pewnego stopnia powtarzający się, może manieryczny (ile razy można fotografować
kobietę w kwiatach?). Jednak to potrafiło mnie zniewolić, uwieść, kazać
wspominać „nostalgicznie”.
Temu wyznaniu towarzyszy poetycki opis
dzieciństwa:
Dzieciństwo
jest darem od Boga - jednorazowym, niepowtarzalnym. Wydaje się to być prawdą
raczej mało odkrywczą. W tym podarowanym czasie, w młodym człowieku następuje
tak ogromne skondensowanie doświadczeń, moc ciekawości świata, spotęgowanie
emocji i wrażeń, pierwsze doznanie tajemnic świata, pierwsze podglądy, oglądy
i... poglądy. Nie da się już tego nigdy zastąpić zachwytami i wiedzą lat
późniejszych. Pozornie więc świat dzieciństwa jest niepowracalnym, lecz jak
mówią z drugiej strony doświadczenia i akty twórcze bardzo wielu artystów, ten
czas powrotu jest możliwy. Jeżeli nawet tak nie jest do końca, doznanie dziecka
staje się potężnym motorem dla ważnych dzieł literackich, muzycznych,
plastycznych. Dzieła te dodatkowo mają tak niezwykłą moc oddziaływania na
innych, stają się ikonami pokoleń, wieku i wchodzą w kanon dziejów kultury,
przechodząc tym samym do nieśmiertelności. Czy dziecko jest odtwarzalne? Można
by zażartować, że gdy przechowujemy negatyw ze zdjęciami dziecka, to pewnie
tak. Jednak najlepiej nosić dziecko w sobie jak najdłużej.
Andrzej Różycki wykorzystywał zdjęcia ojca
tworząc takie arcydzieła jak Polska
jesień (1968) czy Legenda (1968),
w których ujęcia z końca lat 1930. montował z fotografiami wykonanymi podczas
studiów w Toruniu. Na jego fotogramach artyleria na manewrach porusza się pod
topolowym, suchym liściem, oficerowie z szablami, a nie np. z pepeszami,
zastygli przy brzozowym płocie w jakże polskim krajobrazie. Nostalgia rodziców
za młodością spędzoną na Kresach udzieliła się również i dziecku, odezwała się
w studencie z okrutną świadomością, że w mitologizowanych Baranowiczach może
być aż turystą, a w Toruniu i Łodzi znanym i cenionym artystą fotografikiem i
reżyserem filmowym.
Wymowę cyklu Fotografia nostalgiczna wzmacnia jeszcze szereg dat pojawiających
się pod fotogramami: 1937, 1967, 1986. Nie można zapomnieć, że w latach tzw.
realizmu socjalistycznego usiłowano zatrzeć pamięć o nieodległej i krwawej
przeszłości, a nawet wychowywać synów inaczej niż marzyli o ich edukacji
rodzice. Z perspektywy dnia współczesnego jedną z największych zasług pokolenia
debiutującego w latach 1960. jest powrót nad Wisłę i do Europy - do zjawisk
artystycznych, zaistniałych na przełomie XIX i XX wieku i najlepszych tradycji
kultury i fotografii polskiej okresu międzywojennego. Członkowie grupy Zero –
61 w czasie dekady wspólnych działań nawiązali do większości stylów I połowy XX
wieku, od fotografii ojczystej Jana Bułhaka (Czesław Kuchta) przez importowany
z Rosji sowieckiej konstruktywizm (Józef Robakowski), surrealizm (Michał Kokot)
i fotografię amerykańską (Antoni Mikołajczyk). Wiele o tym mówił A. Różycki w
rozmowie z Januszem Zagrodzkim, kolegą ze studiów w Toruniu, dziś profesorem
sztuk pięknych, która została zarejestrowana 5 stycznia 2011 r. (patrz: A.
Różycki, Poetyka form, katalog
wystawy w Miejskiej Galerii Sztuki w Łodzi, maj 2011), wspominając swoją
fascynację Młodą Polską, głównie Jackiem Malczewskim. Tak rodziła się Zatruta studnia A. Różyckiego (1967),
kolaż fotograficzny, nie tylko z tytułem nawiązującym do cyklu obrazów J.
Malczewskiego, ale przede wszystkim z młodopolskim klimatem.
Im więcej lat przybywa, tym częściej ogarnia
nas melancholijna nostalgia za latami młodości chmurnej, górnolotnej, (a
bywało, że i trochę durnej). Ludzi, którzy nie potrafią się śmiać, także z
samych siebie na fotografiach, nie powinno się traktować poważnie. Śmiech leczy
i wzmacnia. O każdym z takich „zezowatych zdjęć” można rozprawiać godzinami.
Można też napisać rozprawę o fotografii jako fenomenie kulturowym i
cywilizacyjnym, nie ujawniając pojedynczego zdjęcia matki z dzieciństwa, jak
tego nie uczynił Roland Barthes, obawiając się, że dla innych może to być
podobizna banalna. Tym razem A. Różycki do tworzenia kolejnego autorskiego
cyklu Fotografując fotografujących wykorzystał
zdjęcia przedstawiające kolegów w czasach studenckich, wykonywane przez niego
samego oraz przyjaciół. Stworzył nieco groteskowy portret grupowy, nie tylko
artystów fotografii, ale także malarzy, grafików, rzeźbiarzy, muzyków i
pisarzy. A pojawiali się w tym czasie w Toruniu poeci tej miary, co Ryszard
Milczewski – Bruno, Edward Stachura i Janusz Żernicki, blisko związany z grupą
Zero-61. Z takiego punktu widzenia portret grupowy, bo prezentowana wystawa
jest takim rodzajem wizerunku, możemy również uznać za jeden z autoportretów
pokolenia, wykonanych przez grupę młodych twórczych ludzi ogarniętych pasją
fotografowania i przekonanych, że właśnie fotografia jest najlepszym medium
sztuki współczesnej.
Wystawa Fotografując
fotografujących jest i tym razem serią fotomontaży A. Różyckiego. Niekiedy
był autorem pomysłu na zdjęcie, innym
razem przyjaciele czekali na niezwykłe momenty, których nie brakowało. To było, tak wyglądali pół wieku temu,
kiedy to grupa młodych ludzi z najróżniejszych zakątków Najjaśniejszej Rzeczpospolitej
założyła w 1961 r. na UMK studencką twórczą grupę fotograficzną Zero – 61. Tak
dzieje się i współcześnie, gdy młodzi poszukują i odnajdują sobie podobnych i z
aparatami fotograficznymi wyruszają w artystyczny świat, oczekując przygód - bo
razem jest pewniej i weselej. Zmienia się uroda krajobrazów, krój ubrań,
fryzury, zmieniają się ulice i kamienice, marki samochodów i zegarków a
najbardziej chyba możliwości tkwiące w narzędziach poznania, nie tylko
zewnętrzna forma aparatu fotograficznego. To narzędzie zawsze będzie miało
lepszy lub gorszy obiektyw oraz nośnik do zapisywania zdjęć, analogowy lub cyfrowy
i za każdym jego użyciem otrzymamy nieco inny obraz. Choćby dlatego warto było czekać, aby
zobaczyć zdjęcia półprywatne, które po latach ukazują, w jaki sposób Andrzej
Różycki dochodził do - ale i zrealizował metafizyczną wizję świata – poprzez
fotografię artystyczną, żyjąc w określonym czasie i określonym miejscu.
Miejscem startu w samodzielną twórczość stał się uniwersytecki Toruń, wielkie
znaczenie dla rozwoju artysty miała atmosfera ówczesnego Wydziału Sztuk
Pięknych, bezpośredni kontakt z wybitnymi naukowcami i artystami tej miary, co
Tymon Niesiołowski czy Jerzy Hoppen. Konsekwencją splotu wielu sprzyjających zdarzeń,
– bo wiele wskazuje, że A. Różycki urodził się pod szczęśliwą gwiazdą – jakie miały
miejsce w Toruniu w latach 1960., były
dalsze studia A. Różyckiego - reżyserii w łódzkiej szkole filmowej w latach
1970., a wkrótce szereg wybitnych filmów o polskiej sztuce ludowej, którą
zafascynował się po zetknięciu się z jej twórcami podczas studenckich plenerów.
Dzisiaj artysta jest kolekcjonerem dzieł tworzonych z potrzeby serca i
właścicielem imponującego ich zbioru. Tam też odnalazł praźródła sacrum. Nie jest to wizja artystyczna
poddająca się racjonalizacji, to poetyckie przesłanie stworzone w czasie, kiedy
o sprawach najważniejszych nie można było mówić wprost, nie tylko w prozie czy
poezji. Uprawianie fotografii artystycznej okazało się najlepszym sposobem na
ideologiczną siermiężność profanum.
Andrzej Różycki często powraca do Torunia, a
nawet wydawać by się mogło, że miasta nigdy nie opuścił na stałe. Wielokrotnie
podkreśla, że nie ma takie drugiego miejsca na ziemi. I tym razem nie myli się, kieruje nim
nieomylna intuicja twórcza: Myślenie o fotografii artystycznej uległo zmianie
od lat 1960. Miliardy zdjęć tworzonych nieustannie w zgiełku i pospiechu
współczesnego świata oczekują na decyzję artysty. To on decyduje o wyborze
niektórych z nich i pominięciu innych. Dlatego, że nie układają się w miarę
jednorodną wizję świata, a tworzenie jej jest sztuką odejmowania (wartości
pozornych). Jeśli decyzja może być
racjonalnym gestem, to jest zarazem desperacją, jak każda walka z przemijaniem,
na które tak naprawdę mamy wpływ bardziej niż ograniczony. Tak naprawdę nie
potrzebuje tysięcy zdjęć, ale kilka czy nawet kilkadziesiąt. Powstaje wtedy cykl:
To miejsce i ci ludzie, zajmujący się Fotografowaniem
fotografujących, przywołani na wystawie w 2011 r. - to było -; oni w latach 1960. tu żyli, marzyli, kochali,
przeklinali zawistnych i opór materii. A jeśli czasem śpiewali, tańczyli i pili
wino marki Wino – to zdarzało się i pozostało na fotografii jako dowód
istnienia. Jeśli to było, to czy
zupełnie przeminęło?
Toruń,
w lipcu 2011 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz