piątek, 30 grudnia 2016

Rozmowa pt. Andrzej Różycki. Początki, grupa Zero 61 (2003)

Andrzej Różycki, Reportaż, 1968



Początki, grupa Zero 61


Krzysztof Jurecki: Na artystycznym polu fotografii działasz o ponad  pięćdziesiąt lat. Jesteś jednym z najbardziej niedocenionych artystów, choć w 2002 roku zostałeś członkiem honorowym ZPAF-u, co częściowo rekompensuje Ci nieobecność na ważnych wystawach w latach 90.
Andrzej Różycki: Gratuluję Ci przyznania tego tytułu [członka honorowego ZPAF-u - przyp. K.J.] w tym samym czasie również tobie. Jakoś nie potrafię się tym "honorowym" wyróżnikiem wzruszać, może dlatego, że dostałem ten tytuł chyba za działalność w prehistorii fotografii polskiej. Pomińmy to grzecznościowe uznanie... Kto dziś zrozumie romantyzm tamtych czasów, przeszłych dokonanych, szlachetność tworzywa, składanie odczynników, zbijanie z drewna duzych kuwet, magię ciemni? Fotografia nie ma już takiego znaczenia, jak kiedyś. Świat przez nią widziany stał się spłaszczony. Ona niknie...

Niknie w stosunku do czego?
Chociażby do okienek monitorów telewizyjnych czy komputerowych funkcjonujących w każdym domu i wyrzucających tysiące, setki tysięcy, miliony kadrów dziennie i obrazów foto filmowych, najczęściej ruchowych. Tworzy się niezwykle silny, nowy wizualny świat, w stosunku do którego możliwości fotografii minimalizują się!

Związane jest to z kryzysem realności. Obraz w komputerze jest nierealny. Trudno powiedzieć, czy jest sztuczny, czy przeciwnie wiarygodny, gdyż dotychczasowe pojęcia tracą swój sens! Fotografia była oparta na widzeniu, które można określić jako subiektywne albo obiektywne, ale mające oparcie na wiarygodności "śladu" i pamięci lub nawet prawdy! Pojawiły się nowe zasady konstruowania obrazu wirtualnego i fotografia, ta tradycyjna, staje się wobec nich bezbronna.
Określiłbym to mianem totalnego pomieszania i pogmatwania. Fotografia czy też, co w tym wypadku ważniejsze, elementy fotografii, bądź też to, co dziś potocznie określa się fotografią, np. stop-klatka, to wszystko nachalnie, w nadmiarze nas dopada w każdym medium. fotografia stała się praktycznie tylko jednym z elementów magmy informacyjnej. Fałszywa informacja, złe technicznie, artystycznie zdjęcie towarzyszy dobremu. Wartość czy jakość fotografii niwelują się! To nie jest realność, o której wspominałeś. Dziś fotografia to tylko materiał do operacji informacyjnej, propagandowej. Nikt nie dochodzi do tego, czy jest to manipulacja, czy nie! Wiarygodność obrazu, a nawet słowa, generalnie wszystkich autorytetów przestaje mieć znaczenie. Można z całkowitą odpowiedzialnością powiedzieć, iż czas moich początków w fotografii - czas Zero 61 - był czasem niedosytu obrazu fotograficznego.

To bardzo istotne stwierdzenie, ponieważ funkcja obrazu, w tym fotograficznego, bardzo szybko ulega przemianom...
Jednocześnie dla umysłów twórczych był to bardzo dobry czas na doświadczenia i weryfikację tego języka i tworzywa, znajdowanie przynależnego mu miejsca, roli w świecie sztuki, informacji. Boże, jakie to odległe czasy (jednak prawdziwe!).

Pozwól, że nie zgodzę się z Twoim kategorycznym sądem na temat funkcjonowania fotografii. Myślę, ze nie tylko mnie nie interesuje propaganda w prasie, czasopismach, w telewizji, ale wartość zdjęcia jako dokumentu konkretnej historycznej chwili o określonych jakościach estetyczno-artystycznych, które spowodują, czy konkretne zdjęcie, cykl, układają się w to, co nazywamy twórczością. W przyszłości będą czymś istotnym albo tez papką informacyjną. Z perspektywy historycznej powiem, że dziennikarstwo fotograficzne miało swe apogeum w latach 20. XX wieku w Niemczech, w USA i we Francji. Na podstawie tych doświadczeń powstała agencja magnum. Potem fotografia stopniowo zaczęła wchodzić nowy obszar dziennikarstwa multimedialnego, gdzie była wypierana przez telewizję, wideo oraz sama uległa, z różnych przyczyn, manipulacji. Ale są fotografowie wielkiej klasy, jak Sebastiao Salgado, którzy wierzy w prawdomówność zdjęć, ich społeczną moc. Widocznie tak musiało być.
Wyjątek potwierdza regułę. Ale nie wiem, czy Salgado pracował dla prasy. Wygląda na to, że sam programuje tematy...

[...]

W jakich okolicznościach zainteresowałeś się fotografią?
Na początku lat 60. dostałem się na konserwację zabytków na Wydziale Sztuk Pięknych UMK w Toruniu, ale wtedy jeszcze nic nie wiedziałem o fotografii. Nie wiedziałem, że może być dziedziną sztuki! Nie znałem wówczas takich nazwisk jak Bułhak. Fotografii nauczyłem się od kolegów z Wydziału Sztuk Pięknych, którzy powołali grupę Zero 61.

Kiedy dołączyłeś do grupy Zero 61?
Chyba w 1964 zostałem członkiem grupy. Wtedy byłem przekonany i tym bardziej teraz, że fotografia może być samodzielną dziedziną sztuki w takim myśleniu i w takiej formie, jaką operowali "zerowy". Do grupy tej nie można było wstąpić czy zapisać się. Trzeba było zasłużyć się i udowodnić to jakością prac fotograficznych. Chłopaki z Zero to byli moi przyjaciele, koledzy z wydziału, z uczelni. Istotne było to, ze dokładanie wszyscy oni byli o dobrych kilka lat starsi, bardziej dojrzali w życiu i okrzepnięci w sztuce. Ten fakt onieśmielał mnie i paraliżował wszelkie działanie. Zero wydawało mi się nieosiągalne. Trochę łatwiej było mi się zapisać do konkurencyjnej grupy fotograficznej Rytm, która powstała w 1962 roku. członkami tej grupy byli tylko studenci z Wydziału sztuk Pięknych. Rytm to osobna historia, to również dobra marka twórców i dobry znak jakości. W tej grupie tworzyli: Antoni Mikołajczyk, Andrzej Ryżow,  który był szefem konserwatorów Luwrze, Janusz Zagrodzki, jeden z lepszych historyków [sztuki]i muzealników sztuki współczesnej. Jakość i nowatorstwo zdjęć często dorównywało realizacjom "serowców". pamiętam ewidentne prekursorskie prace Eugeniusza Maciejewicza, który pokazał zestaw zdjęć rur ciepłowniczych bez żadnych znamion smaków estetycznych, wyprzedzając tym samym o dobre kilkanaście lat Tautologie  Zbigniewa Dłubaka, zresztą z podobnym motywem.

Wszystkie swoje negatywy i małe zdjęcia Maciejewicz podarował mi w końcu lat 80., kiedy nawiązałem z nim korespondencję, przygotowując dla "Projektu" tekst o Zero 61. Nie zgadzam się z poglądem, ze jego cykl Ośrodki podkorowe wpłynął w jakikolwiek sposób na twórczość Dłubaka. Moim zdaniem było odwrotnie, jego Egzystencje (1959-1966) zainteresowały Maciejewicza. Ale faktycznie jest to jeden z ciekawszych, nieznanych i nieopracowanych faktów z fotografii lat 60.! Wróćmy jednak do Zero 61. jaką świadomość miała wówczas grupa? Czy to nie było tak, ze przez cały czas istnienia grupy mieliśmy do czynienia z niekończącą się falą eksperymentów z formą, którym brakowało trochę idei?
Na początku istnienia grupy mechanizm działania był podobny do innych grup studenckich tego czasu. Mobilizowaliśmy swą energię na czas przygotowywania wystawy, która najczęściej miała swe hasło, np. portret. Ale nigdy się nie ograniczaliśmy, każdy mógł zaproponować bardzo różne prace. Takie hasło pomocnicze zastępowało tzw. program działania. Hasła będące pretekstem wystaw Zero 61 szybko jednak znikły. A to, co nazywasz "falą eksperymentów z formą", to najpoważniej na świecie stało się właśnie ideologią! W tamtym czasie forma wypowiedzi po wielokroć była ważniejsza od treści. Duch walki z przesadnie klasyczną fotografią artystyczną nasilał się z wystawy na wystawę, również z prowokacyjnymi miejscami i formami prezentacji. Tak więc, czy walka z konwencjami, kanonami i estetyką dotychczasowej fotografii to brak idei?

Chodzi mi o fakt, że eksperyment prowadzony dla samego eksperymentu prowadzi donikąd, co widać na wielu przykładach sztuki awangardowej czy raczej rozwijanej pod sztandarami modernizmu. Ale w przypadku Zero 61 cel jest widoczny, choć były także manowce. Kolejne zagadnienie, jakie mnie interesuje, to tradycja fotografii artystycznej. Niewiele chyba było w dokonaniach Zero 61 tradycji piktorializmu Jana Bułhaka, co było oficjalnym ZPAF-owskim wyznacznikiem ówczesnej fotografii. Czy można mówić o inspiracji twórczością Edwarda Hartwiga w fotografii Zero 61?
Wyglądało to trochę inaczej. Były żywotne zainteresowania twórczością Bułhaka na początku istnienia grupy. Tym zajmowali się szczególnie poprzez stosowanie ziarna Czesław Kuchta i Wiesław Wojczulanis. Kult ziarna funkcjonujący kilka lat w grupie odchorowali bez wyjątku wszyscy członkowie, włącznie ze mną. Chyba była to daleka reminiscencja tęsknot do mgławicowych, miękkich, wyraźnie czytelnych grudek ziarna w bułhakowskich zdjęciach. Specjalnie ostro trzeba było wywołać negatyw i jeszcze go wzmocnić. Był to chyba najciekawszy okres dla Kuchty, ziarno zabijało jednak treść. Na przykład portret jego zony trzeba było oglądać z daleka, aby zobaczyć, co przedstawia zdjęcie. To był, jak to określiłeś piktorailaizm. W czasie Zero 61 nurtowała nas natura fotografii, jej możliwości techniczno-chemiczne. Potem odkryliśmy urodę i zaletę błon fotograficznych służących do prac drukarskich. Jednak w tym przypadku każdy odchorował to po swojemu, w różnym czasie. Może wiec było więcej fascynacji możliwościami wynikającymi z kontrastowości błon graficznych, niż twórczością Hartwiga...

Mam w domu kilka intersujących listów Czesława Kuchty, zmarłego w 2001 roku. Powołam się także na listy do Karoliny Zaborowskiej, częściowo opublikowane w pracy licencjackiej pt. Twórczość Czesława Kuchty, obronionej na ASP w Gdańsku w 2003 roku. Są tam zawarte deklaracje Kuchty o wielkości fotografii Hartwiga. W mojej opinii twórczość Zero 61 była konglomeratem kilku tradycji, w tym niekończącego się eksperymentu i prowokowania.
Były to bardziej prowokacje artystyczne niż eksperyment. Więcej dokuczania klasycznym fotografikom i zabawy w tworzywie nowego medium, w którym odkrywaliśmy nieskończone możliwości, gdyż programowo odrzucaliśmy wszelkie tabu. Roznosiło nas! Nie można jednoznacznie określić tego mianem eksperymentu. Był to czas młodości, doskonale bawiliśmy się bez fotografii, a gdy przyszło do realizacji fotografii, element zabawy przenosiliśmy i na nią... Niekończący się eksperyment? Mocno upraszczając, można by i tak to określić. Ale zadziwiające, że do klasycznych dyscyplin sztuki (np. malarstwa i rzeźby) tych pojęć nie można używać. Może to tylko wyłącznie znaczyć, że fotografia w tym właśnie czasie weryfikowała swoje możliwości, poszerzała zakresy tematyczne i formalne, a my, jak wiesz, nie staliśmy na boku, byliśmy w samym środku wiru. Nawet gorzej, często ten wir sami wytwarzaliśmy... Warto jednak zaznaczyć, ze logika i żelazne zasady naszego działania, określały, by w tych zabawach, prowokacjach i eksperymentach fotografia istniała zawsze na bazie doskonałości poprawności fotochemicznej i technicznej. To zawsze zaprzeczało oskarżeniom tradycyjnych fotografików, ze nie potrafimy tworzyć "czystej fotografii".

Czy przypominasz sobie wczesne, z około 1962 roku, zdjęcia Wojczulanisa przedstawiające m.in. żelazko? One po raz pierwszy w historii grupy podejmowały problem nowoczesności w tradycji dadaizmu i modernizmu amerykańskiego w wydaniu Edwarda Westona.
Dzisiaj wygląda to banalnie, ale wtedy żelazko czy rozcięta kapusta to było niesamowite uderzenie formalno-artystyczne. dzisiaj nie można tego nawet porównać z czymś obrazoburczym. To rzucało na kolana. Wojczulanis był bardzo dobrym malarzem, miał większą świadomość, co należy do obszaru malowania, a co można przenieść aparatem fotograficznym. W jego przypadku eksperyment polegał na poszerzeniu obszaru fotografii o tematykę banalną czy pozornie nijaką. na początku historii grupy był to jeden ze znaczących programów artystycznych. jeszcze inny program czy też istotne doświadczenie polegało na tym, że każdy z nas musiał przechorować wiele technik i technologii fotochemicznych: fotomontaż w różnych odmianach, operowanie błonami graficznymi (posługiwaliśmy się nimi, stosując różne interwencje). Z negatywu otrzymaliśmy pozytyw i odwrotnie, zarówno w fotografii czarno-białej i kolorowej. te doświadczenia ciągnęły się latami. Ta wiedza, ten warsztat był bardzo ważny, był naszą siłą. Z czasem każdy z nas wybrał technologię najbardziej mu odpowiadającą. cały czas "ucieraliśmy się", jak to w ambitnej grupie twórczej... Wyszło, że najlepiej czujemy się w fotografii kreacyjnej, w duchu symboliczno-metaforycznym. O ugruntowanej samoświadomości w grupie można mówić dopiero od połowy lat 60.

A jak postrzegasz własny styl na tle grupy Zero 61?
Najpierw w grupie funkcjonowałem bardziej towarzysko, co było bardzo ważne. Mieliśmy zarezerwowane pola działania, w które nie wypadało wchodzić innym kolegom. Jerzy Wardak wykonywał fotomontaże z wielu elementów zdjęć, potem domalowywał niektóre fragmenty, czasem się wygłupiał. Efekt był z niczym nieporównywalny. Nikt nie robił takich rzeczy, ponieważ trudno było zbudować obraz z tak wielu elementów. Nikt, z drugiej strony, nie chciał robić w podobnym stylu! Wymyśliłem sobie, ze jeśli on tworzy fotomontaże, to ja wykonam fotokolaże. Do zdjęcia dziewczynki sfotografowanej przy studni, które wykonałem z określoną świadomością (nawiązałem do malarstwa Młodej Polski) dodałem rzeczywistość, o której marzyły ówczesne kobiety, czyli świat Zachodu. Prawie zrobiła się praca polityczna. Wrócę jeszcze raz do niepisanych reguł gry, jakie panowały w Zero 61. Każdy z nas z pobudek ambicjonalnych , starał się nie wchodzić na terytorium formalnie, stylistyczne i technologiczne innych przyjaciół z grupy. Jurek Wardak wykonywał z dużym mistrzostwem fotomontaże z bardzo wielu elementów zdjęć, które były pracochłonne. Nikt nie chciał robić fotografii w podobnym stylu. Józek Robakowski zderzeniami planów, na jednej fotce, kojarzył negatywy stwarzające wręcz filmowe opowieści. Kuchta do perfekcji ujmował w niezwykłych szarościach pejzaże w ulubionej technologii ziarna, by następnie rzucić na kolana swymi kolorowymi reliefami wykonanymi według własnej technologii. Mikołajczyk przekładał zasady malarstwa wprost na fotografie. Potrafił osiągnąć niezwykły kolor w tonacji różu, tak żywy, jak w obrazie sztalugowym. Michał Kokot nieco później sklejał zdjęcia z różnych sfer wizualnych, że dech zapiera. Doprowadził je do totalnej ekspresji. To pozwala uzmysłowić sobie, że każdy z nas wypracował własny styl i formę wyrazu i znalazł swe miejsce w grupie.


Faktycznie takie elementy, jak wklejane żyletki, mogły denerwować ówczesnych ZPAF-owców. Dla mnie były to elementy o charakterze kolażowym i bardziej popartowskim, którego oczywiście nie było w sztuce polskiej. Ale można zauważyć jego oddziaływanie na niektórych twórców z lat 60.
Nie wiedziałem wówczas, że istnieje popart! Bardziej oczekiwałem, ze będzie to krytykowane, że bluźnię przeciw wartościom. Bawiło mnie, że przekraczam próg szlachetności materiału.

Stosowałeś także wycięte z gazety aniołki, czyli element świata sakralnego.
Dziękuję za przypomnienie tej pracy. Dość trafnie wyłowiłeś widoczny - dosłowny akcent sakralizacji w mojej fotografii. Miałem w tym czasie (tym bardziej obecnie) poważnie wierzyć w moce opiekuńcze mojego anioła stróża, przynajmniej w sztuce fotograficznej. Jednak, by nie było za słodko i dosłownie, równolegle ironizowałem z siebie. Praca ukazuje mój autoportret, człowieka pokornego - przestraszonego i powstała na okoliczność jakichś tam leci moich urodzin, ilość lat odliczają żyletki. W górze nade mną patronuje posłannik boży, który hojnie w formie łaski rozsypuje "nożyki do golenia", które mogą upiększyć człowieka w takim samym stopniu, jak pokaleczyć. Dziś nawet nie pamiętam tytułu tej pracy. Oryginał ma Juliusz Garztecki. Wtedy oznaczało to ,ze jeden z ważniejszych krytyków sztuki fotograficznej zdecydowanie zauważył wartość tej pracy.

Autoportret w garniturze i w krawacie...
Wówczas wszyscy chodzili tak ubrani. I to jeszcze jeden (błahy) dowód, jak mało się wie i pamięta o tle i czasie wydarzeń artystycznych tamtego okresu. Ot, taki obrazek, przyczynek, ze awangarda chodziła w garniturach, białych koszulach i "byliśmy dobrze wychowani"...

Jak postrzegaliście w latach 60. awangardę okresu międzywojennego? Sądzę, że wówczas w niewielkim stopniu znaliście dadaizm, surrealizm czy konstruktywizm?
Faktycznie, w tamtym czasie wykłady z historii sztuki były ubogie w wydarzenia dotyczące XX wieku. Chyba ze względów politycznych wykładana historia sztuki kończyła się na początku XX wieku. W dociekaniu własnym mieliśmy z tym trudności, ponieważ nie można było do tego dotrzeć. O tym wszystkim, o dokonaniach awangardowych z okresu międzywojennego, dowiedziałem się dopiero wtedy, kiedy studiowałem w Lodzi. Poważne znaczenie dla nas, fotografujących, miała książka Urszuli Czartoryskiej Przygody plastyczne fotografii, która ukazała się w tym czasie.  W moim wypadku, kiedy stosowałem np. fotokolaż, nie było to świadome nawiązanie do tradycji awangardy! Wyrażały one swój czas. Polegało to na wyrażaniu tamtego czasu i żartowaniu z określonych autorytetów.

Z kolegów i innych grup także?
Nie chodziło o innych artystów, bardziej o dominujące wzory, jak chociażby Janina Gardzielewska czy inni ZPAF-owcy.

Ja na tamte czasy to była najbardziej progresywna grupa, która łamała klasyczne reguły, wyrażające socjalistyczny kanon i ogólne zasady ówczesnej kultury studenckiej? Na tle Uniwersytetu i kultu prof. Stanisława Borysowskiego grupa Zero 61 była bardzo nowoczesna! Widziałem obrazy malarskie lat 60. Antoniego Mikołajczyka, które pomimo nowoczesnej abstrakcji, wyglądają dość anachronicznie, w przeciwieństwie do jego fotografii. Na tle uczelni Zero 6 jawi się jako ruch anarchistyczny, choć kontrolowany przez struktury uczelni i miasta.
Nie używałbym pojęcia grupa progresywna, bo w swoim czasie (ba, nawet w dalszym, np. warsztatowym także) nigdy to określenie nie padło, gwoli historycznej prawdy. Druga sprawa my też sami nigdy ruchem anarchistycznym się nie mianowaliśmy, a tym bardziej określali, jeżeli ktoś używał tych haseł, to marginalnie. Rzadko i chyba nigdzie w recenzjach. dalsza kwestia, czy byliśmy kontrolowani przez struktury uczelni i miasta. Przyjemnie dziś byłoby funkcjonować w glorii "męczenników politycznych", ale tłamszenia oficjalnego nie było. Czesław Kuchta zaklinał się po czasie, że urząd miejski odżegnywał się, iż po każdej wystawie będzie to z pewnością ostatnia, dawne ZSP było bardzo za nami. Oczywiście afery były po Kręgach, bo na każdej wystawie były pastisze malujących profesorów: Wiśniewskiego, Kierzkowskiego itd. Faktycznie czuli się mocno urażeni i gniewali latami.

Jak doszło do powołania fikcyjnej postaci Józefa Korbieli, członka grupy Krąg?
Mieliśmy nadmiar energii, włącznie z możliwością wygłupiania się. W momencie kiedy powołaliśmy do życia tę postać, każdy z nas miał już wypracowana stylistykę. czasami nadmiar prowokacji nie mieścił się w normalnym stylu grupy. Trzeba było zrzucić niektóre prace na nowa postać. To był dobry czas, bo pojawiła się ona 1 kwietnia, czyli w prima aprilis. Korbiela przedstawiał bardzo różne dzieła, np. malarstwo. Były to także wyzwania dla naszych kolegów malarzy. Strasznie denerwowali się się naszymi pomysłami, ponieważ były to prace wolne od programów Wydziału Sztuk Pięknych.bawiliśmy się!

Czy Wasza świadomość zwiększyła się w momencie przyjęcia do ZPAF-u?
Rzeczywiście istotny był moment, kiedy Robakowski, Kuchta, Wardak i ja dostaliśmy się do ZPAF-u, wówczas organizacji bardzo poważnej i elitarnej. Dostanie się do ZPAF-u spowodowało zmianę, którą określam jako psychologiczną, polegającą na tym, że wszystko, co tworzymy i wystawiamy jest sztuką. Przynajmniej teoretycznie. Byliśmy zawodowymi artystami z legitymacjami i uprawnieniami. Jeszcze bardziej zmobilizowało nas to do pokazywania rzeczy wrażliwych. Zdecydowana większość ówczesnych fotografików działała zgodnie z kanonami optyczno-chemicznymi. Około roku 1968, 1969 zrozumiałem, że chemia jest właściwym tworzywem dla fotografii. Mnie interesowało zagadnienie odrębności technologicznej fotografii! Stąd moje eksperymenty. Wiele osób zbliżało się natomiast do ideałów grafiki (technika "high key", grafizacja, etc.).

Niedoścignionym wzorem był wciąż Hartwig, który co interesujące, swą wypowiedź oparł wyłącznie na formie...
Trochę o tym mówiłem ,że oddziaływał na nas (niezbyt bezpośrednio). Wardak uwielbiał fotografie wyżarte ze szczegółów, płaskie - bez walorów. Z kolei Kuchta obsesyjnie do końca w swojej czarno-białej fotografii manierycznie upierał się przy ziarnie. Ja fascynowałem się oczywiście Hartwigiem, bo był największym rewolucjonistą w tym czasie! Trwało to może trzy, cztery lata, czyli kilka lat przeszło mi bez "hartwigowania". W samym Zero tworzyłem w innym stylu, aby wyróżnić się z tej masy fotografów. Naklejałem elementy, malowałem, kolorowałem aniliną. Ale potem zobaczyłem, że w samym tworzywie chemicznym jest tyle piękna. Specjalnie nie utrwalałem zdjęć, które mazałem wywoływaczem. Nieutrwalona czerń zanikała, ewoluowała w bardzo dziwnym kierunku,, np. fioletu, brązu. Te zdjęcia pracowały w fantastyczny sposób. Stoswoałem pseudosolaryzację, która była ciekawsza od samej solorazji, ponieważ można było operować materią światła po wywołaniu odbitek itd.

Końcowym etapem jest wystawa w Starej Kuźni.
Wcześniej była bardzo ważna Wystawa  fotografii subiektywnej (1968), ponieważ zaproszono nas wszystkich, członków znaczącej już grupy! Oile pamietam, to każdy z grupy miał możliwość wystawienia do dziesięciu prac.   

Włącznie z Wojciechem Bruszewskim?
Nie, Bruszewski nie brał w niej udziału. My go troche cenzurowalismy, ale w innym sensie. Była to ekspozycja członków ZPAF-u, a on nie był nim jeszcze w tym czasie. Podobnie jak Mikołajczyk. To była bardzo ważna ekspozycja, która nie ma katalogu.

Tak naprawdę to niewiele wiemy o tej bardzo ważnej wystawie.
Pokazałem: Kamień polodowcowy, Polska jesień, Zatrutą studnię, Melancholię itd. Mieliśmy manierę prezentowania zdjęć w dużym formacie i raczej "smukłym", w pionie. Przejęliśmy ją od Wardaka. Cieszyliśmy się, że możemy pracować w dużym formacie. Korzystaliśmy z ciemni, gdzie  były odpowiednio duże kuwety w pracowni konserwacji zabytków, w której pracował Kuchta.

Chciałbym zapytać Cię o wystawę w kuźni. Na przykład znany ówczesny krytyk, Wiesław Hudon, odbierał ją, jak mi mówił jako żart (niszczenie prac, tworzenie dziwnych obiektów), nie zaś jako świadomą manifestację artystyczną. Jak Ty postrzegasz tę ekspozycję? Pojawiały się też przeciwstawne interpretacje mówiące, że chodziło o pozbycie się "bagażu artystycznego", czyli sztuki-fotografii w tradycyjnym sensie.
Zaplanowaliśmy, co zresztą było naszą tradycją, ekspozycję w niecodziennym miejscu. Omijaliśmy w ten sposób salony! Każdy z nas z pewnością inaczej interpretował tę manifestację. W tym czasie pasjonowałem się trochę niszczeniem, trochę poszukiwaniem granic fotografii. Pokazałem m.in. perforforację negatywu. Te najradykalniejsze poglady prywieźli ze soba Józek Robakowski i Wojtek Bruszewski. Zdjęcie sprowadziliśmy do problemu śladu, śladu pamięci, który zredukowaliśmy do rzeczy przypominającej fotografię. Robakowski wystawił płaszcz, Mikołajczyk koszulę. Nie utożsamiałem się specjalnie z tak pojętą radykalnością, gdyż wykraczała ona poza naturę fotografii. Nie byłem przygotowany do tego typu działań.
Jesli chodzi o Wiesław Hudona, to wielka szkoda, że tego nie opublikował! Tak na marginesie, jego nie było w tym czasie na tej wystawie w Toruniu, a byli wtedy wszyscy liczący się fotograficy i krytycy, włącznie z Janem Sunderlandem. Trudno mi o tym pisać, ale Zero 61 po wystawie Fotografii subiektywnej było na potwornym topie, z nami liczyli się wszyscy związani z fotografią artystyczną. Oprócz wystawy odbyło się również tzw. sympozjum, któremu patronował warszawski ZPAF. hasło sympozjum brzmiało coś na kształt "granic fotografii" czy też innych zagrożeń. Goście mogli interpretować samą kuźnię, może trochę jako prowokację czy też raczkujący u nas w kraju happening. Pamiętam jedną z rozterek dyskutantów: czy człowiek, który sam fotografuje, a daje do ręki aparat fotograficzny, jest autorem zdjęć? Obecnie wówczas podejmowane problemy przez czołówkę fotografików mogą jednak śmieszyć i bawić. Po czasie, z dystansu historycznego mogę powiedzieć, że gdyby części prac nie traktować jako problemu czysto fotograficznego, a postawić to wszystko w ujęciu problemów - śladów, pamięci, utrwalania wszystkiego tego, "co po człowieku", to wystawa, tak czy inaczej, była prekursorska i odważna. Dużo podobnych wątków przez wiele lat na swoim warsztacie miał później chociażby Tadeusz kantor. Wiele z nich pociągniętych zostało również w pierwszej fazie Warsztatu Formy Filmowej. Ślady kuźni były widoczne również dwa lata później na wystawie Fotografowie poszukujący u innych fotografujących. Dużo by mówić o reperkusjach Kuźni. Żart (bo tak to traktowaliśmy wszyscy obecni na zdjęciu) utrwalenia na fotografii: Mikołajczyka, Bruszewskiego, Kokota, Robakowskiego i mnie z tabliczką "Zero-69" był faktycznie klepsydrą, portretem trumiennym grupy. Jednak widać po naszych minach, emocjach i dynamice, że byliśmy naprani do dalszych działań twórczych. Dla większości spełniło się to w Poszukujacych, a także w Warsztacie (bez Kokota) prezentowaliśmy to już jako "łodzianie" dla Torunia, a dla artystów z Łodzi, jako "toruńczycy", ot taki paradoks.

Wystawa okazała sie, uzywając dzisiejszego języka, instalacją...
Tak, Bruszewski wystawił dwa sklejone torsy fotograficzne, a obok tego lufcik, w którym kłebiły się chmury, czyli zdjecie z chmurami. Nie dziwię się, że niektózry, jak Kuchta, Wardak. widzieli w tym zerwanie czy wypiecie sie na wczenijsze nasze działania. Zresztą, Wardak wtedy nic nie wystawił! Kuchta coś dodał, ale po wernisażu.

Jakie prace wystawił Kuchta? Był chyba przeciwny tego typu prowokacyjnym ekspozycjom. Była bardziej konserwatywny, przywizany do pejzażu i portretu. Z bigiem lat, jak sądzę, przestała go bawić paradadaistyczna formuła grupy. Dlatego Zero 61 musiało się rozpaść albo ianczej - przetransfomować się w łodzki Warsztat Formy Filmowej (1970-77).
Bawił się wtedy kolorami, własną techniką reliefu. Podobne, jeśli chodzi o technikę, prace wystawił Mikołajczyk. na tej wystawie nie miałem zamiaru zrywać z fotografią! Kiedy dostałem się na Wydział Reżyserii w Łodzi było jeszcze spotkanie Zero 61 i pomysł, aby spalić wszystkie negatywy. To byl postulat Bruszewskiego, z którym prawie zgadzał się Józek Robakowski...

Bruszewski miał chyba najmniej negatywów?
Dobrze,że o tym powiedziałeś! Byłem przeciwiny temu z pozycji historyka sztuki. udział w Fotografach poszukujących miał już charakter warsztatowy. Wtedy nastąpiło nasze okrzepnięcie...

Jak zmienił się twój stosunek do fotografii w ramach pracy Warsztatu i presji, jaką wywierał wtedy konceptualizm?
Poruszyłeś morze problemów! Było wiele okresów przejściowych, ale istotnych. Miałem szczęście uczestniczyć zarówno w Wystawie fotografii subiektywnej Fotografowie poszukujący. Jak wiesz, sztuka tamtych lat żywiła się i zapładaniała najrozmaitszymi "izmami". tak jak wówczas, uważam również i dziś, iż dla tych lat najbardziej ożywcze było myślenie konceptualne. To było kryniczne źródło, to było nicowanie każdej rzeczy na nowo. Nie mogło dla tamtych czasów być innej alternatywy, może trochę przydawało się również myślenie konstruktywistyczne, analityczne przyglądanie się narzędziom wytwarzającym medialne produkty, na przykład, czy nie manipulują. To trochę tak, jakby patrzeć, czy ktoś ma czyste ręce. Ale to już inna historia, inne dzieje.

Łódź, czerwiec 2002-maj 2003. Poprawiony 2016

P.s. Wiesław Hudon był na wernisazu w Starej Kuźni, co widać także na zdjęciach dokumentacyjnych. W momencie naszej rozmowy Andrzej Różycki nie pamiętał tego faktu, co oczywiście może się zdarzyć.

Andrzej Różycki, Film dokumentalny

Na stronie Film.Polski.pl profesjonalnie opracowano i wymieniono wszystkie realizacje filmowe w zakresie: filmu dokumentalnego, reżyserii, scenariuszy a nawet obsady aktorskiej. W związku z powyższym wymienię tylko filmy nagrodzone. Warto zaznaczyć, że przy niektórych w zakresie scenariusza współpracowała prof. Ewa Nowina-Sroczyńska,  a operatorem byli: Marcella Nitosławska,  Lechosław Czołnowski i Piotr Zarębski, absolwenci Wydziału Operatorskiego szkoły filmowej Łodzi.

Nagrodzone filmy:
1984 - Beskidzkie palmy Wielkanocne
1988 - Drzewa
1990 - Nieskończoność dalekich dróg. Podpatrzona i podsłuchana Zofia Rydet. A.D. 1989
2002 - Fotograf Polesia

               Okładka katalogu Józefa Szymańczaka, Galeria Wozownia, Toruń 2010. [Na tej ekspozycji pokazywany był film Fotograf Polesia]


W 1978 roku Różycki  nakręcił film Chałupy drewniane Polski Północnej, w którym interesował go problem "znikania" nie tylko chałup, ale także młynów i karczm. Aleksander Jackowski w najważniejszym tekście Kreacja i dokument. Filmy Andrzeja Różyckiego ("Polska sztuka Ludowa - Konteksty", 1992, nr 3-4, ss. 194-200)  poświęconym filmom omawianego twórcy pisał: "Pierwszymi filmami, w których pokazał nie tylko „jak to się robi", ale i „dlaczego", w j a k im kontekście społecznymi kulturowym - były zrealizowane w „Semaforze": Zabawki spod strzechy (1978) i Na koniku malowanym (1979). W swej macierzystej Wytwórni rejestrował ginące obrzędy, zwyczaje i rzemiosła. Z szopką w Szczawnej (1980), Beskidzkie palmy wielkanocne (1983), Niesiemy wam wieniec ze samego złota (1985), wspomniane już Plecionki (1984) i Kto garnki lepi? (1982), w których pokazał pracę garncarzy z Urzędowa, Czarnej Białostockiej, Rędocina i Łążka Ordynackiego. Kontakt z ludowymi artystami zaowocował serią kręconych o nich dokumentów. Pierwszy - Filmowe muzeum pamięci Szczepana Muchy (1984) zrealizował we współpracy z Mariellą Nitosławską, operatorką w jego wcześniejszych filmach (Beskidzkie palmy,.., Kto garnki lepi?). Cenię tę impresję o rzeźbiarzu spod Sieradza. Świetnie jest w niej wprowadzony dźwięk, szmery, poświst wiatru. Potęguje to nastrój, pomaga zarysować sylwetkę człowieka skrzywdzonego, rzeźbiącego z nienawiści do swych wrogów, figury bliższe naszemu wyobrażeniu o Afryce niż rodzimej tradycji świątkarskiej. Już w tym filmie Różycki odchodzi od konwencjonalnych opowieści o rzeźbiarzu ludowym, pokazuje nie to, jak struga klocek drewna, nie dziełka jego rąk - ale osobowość artysty, wyjątkową, niezwykłą." Kolejny film Bracia (1984) zarysowuje sylwetki dwóch braci Chajców, z którym jeden jest ważnym artystą nieprofesjonalnym, jego rzeźby znajdują się w kolekcji Różyckiego. Film do pewnego stopnia jest eksperymentalny, ponieważ nie słychać ani słów jego bohaterów, ani nie autokomentarza. Obraz filmowy ma wszystko wyjaśnić albo przynajmniej naszkicować. Jarosława Furgaly modlitwa w drewnie (1986) istotny jest z powodu próby wyjaśnienia istoty sztuki poprzez wprowadzenie Furgały do wnętrza świątyni, w której słucha muzyki. Kady artysta musi w określonej przestrzeni społeczno-duchowej znaleźć ważne dla siebie przesłanie, tu rodzi się ono z synkretycznej sztuki i religii. O sakralności świata, wyrażonym przez określony archetyp traktował film Drzewa, jak najbardziej słusznie określonym przez Aleksandra Jackowskiego "poematem filozoficznym" (Kreacja i dokument. Filmy Andrzeja Różyckiego...., s. 200). Zresztą ten sam temat podejmował artysta często w pracach fotograficznych w latach 70. (Fotografia wrunkowa) i 80. W intersujący sposób komentował jego filmy krytyk Tadeusz Sobolewski, który artykule T. Sobolewski, Porządek świata. Spotkanie z Andrzejem Różyckim, („Kino" 1991, nr 5) pisał: „Różycki opowiada o rzeczywistości symbolicznej, do której mają dostęp ludzie ze wsi, artyści i nawiedzeni (Kalwaria Marii Wnęk). Gdy się ogląda te filmy w jednym ciągu, okazuje się, że filmowanie jest dla Różyckiego aktem włączenia się w tę uświęconą rzeczywistość. Jego kino wyrasta z powszechnej nostalgii za sacrum, za utraconym porządkiem, rajem, który - jak mówi tytuł jednej z jego wystaw fotograficznych - nie tylko raz utraciliśmy, wciąż go tracimy, na  n o w o." Warto przy okazji zaznaczyć, że jeden z cykli fotograficznych  z Raj tracony (1990) podejmował ten sam problem. Ewa Nowina Sroczyńska w tekście Andrzej Różycki. z folderu Film Oświatowy-Prezentacje Autorskie  (organizatorzy pokazu: Wytwórnia Filmów Oświatowych..., opr. red. B. Jędrzejaczak, s. nlb, 1985) napisała: "Analityczny sposób patrzenia na filmowaną rzeczywistość nie zakłada oglądu "chłodnym okiem". Andrzej Różycki staje gdzieś pomiędzy  ludowym artystą a jego dziełem. W estetycznej formule tych filmów dotrzeć można postawę osobistej zgody z prezentowaną rzeczywistością. Stad tak dużo w tych filmach lirycznej poetyki i autentycznego ciepła".

Wstęp do analizy dwóch filmów o fotografii

1. Film Nieskończoność dalekich dróg. Podpatrzona i podsłuchana Zofia Rydet anno domini 1989 (1989) jest niesłychanie ważny, jako dokument o wybitnej artystce, pokazujący jak fotografowała, także to co stworzyła przez całe życie  i jako "ślad" po religijnej osobie, który wypowiada w filmie niezwykle ważne słowa z zakresu autokomentarza artystycznego. Z tych powodów ścieżka narracyjna filmu była wykorzystywana w kilku opracowaniach katalogowych, m.in. w opublikowana została w najważniejszym monograficznym opracowaniu, jakim jest katalog według projektu Urszuli Czartoryskiej, a skończony przez Krzysztofa Jureckiego Zofia Rydet (1911-1997). Fotografie, Muzeum sztuki w Łodzi, Łódź 1999.  Film ten posiada nie tylko swa dramaturgię i jest przejmującą opowieścią zbliżenia się do kresu życia. jest pytaniem, co stanie się z jej pokazanymi fotografiami? Ale jest też zawarta w nim nadzieja na przyszłe życie, zgodnie z wykładnią światopoglądu chrześcijańskiego. Utwór pokazał, że ta zgrabiona, stara kobieta stworzyła niezwykły dorobek twórczy, przede wszystkim Zapis socjologiczny 1978-1990, który znalazł się nie tylko w zbiorach wielu muzeów w Polsce i na świecie, a le także zaprezentowany został w The History of European Photography 1970-2010 (Bratysława 2016). Osobiście uważam ten film Andrzeja Różyckiego za najważniejszy z zakresu historii fotografii polskiej. Ale niewiele ustępuje mu inny poświęcony fotografowi zakładowemu - Józefowi Szymańczykowi.

Zapis ścieżki dialogowej filmu Nieskończoność dalekich dróg. Podpatrzona i podsłuchana Zofia Rydet anno domini 1989  z katalogu wystawy Zofia Rydet (1911-1997). Fotografie, Muzeum Sztuki w Łodzi, Łódź 1999 (ss.27-33).



2. Bardzo ważnym filmem, który nigdy nie był pokazany w telewizji państwowej, ani prywatnej jest dokument Fotograf Polesia, poświęcony fotografowi - Józefowi Szymańczykowi, wyprodukowany został przez Opus Film. Film pokazywany jest na festiwalach oraz niekiedy na wystawach spotkaniach i fotografii, np. w Galerii Wozownia w 2010 roku. Pod koniec życia, po raz kolejny Szymańczyk udał się strony rodzinne tym razem z Andrzejem Różyckim. Celem wyprawy było skonfrontowanie pejzażu i przede wszystkim żyjących jeszcze osób zarejestrowanych przez Szymańczyka w końcu lat 30. Film ukazuje mit fotografii, "odcisk" i "ślad" ludzki, który zapisany został w postaci materialnych zdjęć oraz pokazuje, że pejzażu, jak też w samych domach i wnętrzach z okolic Kosowa Polewskiego na obecnej Białorusi niewiele się zmieniło. Jest to zadziwiająca konstatacja, że są jeszcze zacofane i archaiczne zakątki w Europie. Zresztą, jako zacofany region ówczesnej Polski, ten sam teren, czyli Polesie, opisany został i sfotografowany przez Amerykankę Louise Arner Boyd, której ekspozycja miała miejsce w Muzeum Sztuki w Łodzi w 1987 roku. Zresztą można tylko dodać, że Boyd fotografował także Kosów Poleski, gdzie mieszkał Szymańczyk.

Film Różyckiego pięknie filmowany, korzystający umiejętnie z ujęć ukazanych w negatywie i w ten sposób odrealniający na moment świat, którzy przemija, ale bardzo powoli, jest unikatowym przykładem filmu, o rzemieślniku, który chciał być także piktorialistą, jak Jan Bułhak. I stał się artystą. Prace Szymańczaka  z lat 30. znajdują się nie tylko w kilku muzach polskich, ale były także pokazane na prestiżowej ekspozycji XX wiek fotografii polskiej. Z kolekcji Muzeum Sztuki w Łodzi (The Shoto Musesum of Art w Tokio i Niigata Art. City Museum, 2006).

Józef Szymańczyk, Fabrykant łapci, 1937, wł. K. Jurecki, [fotografia użyta w filmie Andrzeja Różyckiego]


Stan wojenny. Walka z komuną i powrót sacrum. Lata 80. i pocztątek 90 XX wieku

Andrzej Różycki w latach 80. stworzył dwa bardzo ważne cykle: Analiza fotografii monopolowej (Fotografia monopolowa) z 1982 roku oraz serii Koszulki Panny Marii, (1986). Sytuują się one w ramach tradycji sztuce walczącej z tzw. państwem wojny, ale wywodziły się z tradycji sztuki neoawangardowej, a konkretnie Zero 61 i Warszatu Formy Filmowej. Artysta nie wystawiał swych prac na wystawach tzw. sztuki przykościelnej, ale w prywatnych galerach w Łodzi. Brał udział w niektórych manifestacjach Kultury Zrzuty, od której obecnie około 2015 roku, podobnie, jak np. Edward Łazikowski, dystansuje się jednak. Ale w dużej mierze jest to spowodowane najnowszą, dodajmy, konformistyczną postawą Łodzi Kaliskiej, która poza działaniami Adama Rzepeckiego, po 2005 roku przeistoczyła się w zupełnie inną formację artystyczną, związaną także układem politycznym w Łodzi (PO i SLD). 

Andrzejowi Różyckiemu poświęciłem dużo miejsca w opracowaniu historycznym, nawiązującym do mojej pierwszej większej publikacji Fotografia polska lat 80-tych (ŁDK, Łódź, 1989) pt. Polska fotografia niezależna. Awangarda i reportaż wobec ideologii i polityki PRL, [w:] Fotografie bez cenzury 1976-1989. Nieoficjalny portret PRL (opr. P. Sasanka, S. Stępięń, T. Gleb, IPN, Warszawa 2014).

Jedne z najważniejszych prac w ramach Kultury Zrzuty, wykonał w latach osiemdziesiątych Andrzej Różycki. Można zaryzykować tezę, że jego twórczość fotograficzna, łącząca dwa sprzeczne założenia (badania medialne i symbolizm antropologiczny) należy do najważniejszych w okresie WFF, jak i polskiego konceptualizmu dekady lat siedemdziesiątych XX wieku. Równie istotne są jego dokonania w latach osiemdziesiątych (np. pastisz oraz ironia i krytyka „państwa wojny”). W twórczości Różyckiego, w której należy podkreślić znaczenie składnika symbolicznego, ważną rolę odegrało zarówno malowanie, jak i wykorzystanie starej fotografii. 

Różycki był patronem powstania grupy Łódź Kaliska w 1979 r., głoszącej manifesty „sztuki żenującej” oraz uczestnikiem Kultury Zrzuty i ruchu wokół „Tanga”, ale też artystą, który poszukiwał w sferze sztuki ludowej nowego rodzaju sakralności. W czasie wywiadu do książki Poszukiwanie sensu fotografii Różycki tak wypowiedział się o swojej twórczości z okresu stanu wojennego: „[...] Fotografia monopolowa była ludyczna, w sensie wykpienia polityków, np. Wojciecha Jaruzelskiego. Sprowadziłem ich do zabawnych kukiełek, udekorowanych na ludowy sposób. Były one fotografowane z gazet i dekorowane bibułkami. Uważam, że była to wystawa »oczyszczająca« i krzepiąca w tym okrutnym czasie. Napór wydarzeń społecznych i politycznych w Polsce był ogromny, o dużym ciężarze gatunkowym. Nigdy o tym nie należy, mówiąc o sztuce tego czasu, zapominać. […] Koszulki to dla mnie następny, bardzo istotny moment zwrotny w mojej twórczości. Rozpoczyna okres oparty o ideę sacrum – to trwa do dziś [...]. Koszulki to forma pozornie »luźna«, ludyczna, częstokroć z elementami i cytatami dewocyjnymi, również z pewną lekkością w traktowaniu materii fotograficznej. Włączając powagę idei sacrum w swojej fotografii, oddaliłem się od sztuki żartu dla żartu, czyli swoistego profanum, jak to mają w zwyczaju określać antropolodzy [...]”[1]. Fotografia monopolowa wykorzystująca zdjęcia gazetowe ("materiał znaleziony"), a więc nie artystyczne, miała ramki, jak w obrazie i dodatkowo była zdobiona. Różycki operował dosłownością, polskimi stereotypami (mecz piłkarski), ironią i dwuznacznością (przedstawienie ludzi władzy jako warchlaki w zagrodzie) i nadzieją na wygraną „Solidarności” (zdjęcie z napisem „Wiosna już blisko”). Była to bardzo odważna wystawa, jedna z najbardziej znaczących, pokazana w galerii Czyszczenie Dywanów w Łodzi w 1982 roku. Kolejny bardzo ważny cykl artysty to Moje prywatne Kalwarie (1989), w którym w metodzie fotogramu odżywały poprzez bezpośrednie naświetlanie na papierze fotograficznym metalowe krucyfiksy, nadając religijny sens nowym pracom.

Andrzej Różycki brał co prawda udział w Kulturze Zrzuty, ale nie pasował do niej, podobnie jak Paweł Kwiek (np. praca fotograficzna Moja Solidarność, 1983–1988), czy Wacław Ropiecki. Ich twórczość z założenia była religijna, choć mogła odwoływać się do sytuacji karnawału czy permanentnej zabawy. Kpina, żart, czy wygłup, choć czasami przez nich stosowane, nie były celem same w sobie – za pomocą ironii i tradycji eksperymentatorskiej poszukiwali oni nowych stanów religijnych. W sztuce religijnej można wykorzystywać elementy ironii, jeśli służą one bardziej dogłębnemu doznaniu estetycznemu i artystycznemu. Twórczość Kwieka i Ropieckiego sytuuje się na obrzeżu anarchistyczno-ludycznej „zrzuty”.




[1] Andrzej Różycki. Moc sakralizacji [w:] K. Jurecki, Poszukiwanie sensu fotografii. Rozmowy o sztuce, Galeria Sztuki Wozownia, Toruń, 2008, s. 31–32.

Analiza fotografii monopolowej (Fotografia monopolowa), 1982, kolaż, wycinki gazetowe, papier

Analiza fotografii monopolowej (Fotografia monopolowa)1982, kolaż, wycinki gazetowe, papier

Analiza fotografii monopolowej (Fotografia monopolowa)1982, kolaż, wycinki gazetowe, papier

Analiza fotografii monopolowej (Fotografia monopolowa)1982, kolaż, wycinki gazetowe, papier

Analiza fotografii monopolowej (Fotografia monopolowa)1982, kolaż, wycinki gazetowe, papier

Analiza fotografii monopolowej (Fotografia monopolowa)1982, kolaż, wycinki gazetowe, papier


Analiza fotografii monopolowej (Fotografia monopolowa)1982, kolaż, wycinki gazetowe, papier

Analiza fotografii monopolowej (Fotografia monopolowa)1982, kolaż, wycinki gazetowe, papier

Znalezione obrazy dla zapytania Rózycki sztuka nadkonstruktywistyczna
Siła, piękno, SZTUKA to kamień w locie, 1981-1983[Kostka kamienna z napisem wystawiana wraz z kolażami w ramach Fotografii monopolowej ], fot. K. Jurecki, ODA, Piotrków 2013

Analiza fotografii monopolowej (Fotografia monopolowa)1982, kolaż, wycinki gazetowe, papier, kamień z napisem. Reprodukcja z katalogu Andrzej Różycki, Poetyka form, MGS w Łodzi, Łódź 2011

Z lewej Adam Rzepecki Flagi, malarstwo (2008), z prawej Andrzej Różycki, Analiza fotografii monopolowej (Fotografia monopolowa)1982, fragment wystawy w ODA, Piotrków Tryb., 2014, fot. A. Różycki

z serii Koszulki Panny Marii, 1986, fotografia żelatyno-srebrowa, fotogram
z serii Koszulki Panny Marii, 1986, fot. żelatyno-srebrowa, kolaż


z serii Koszulki Panny Marii, 1986, fot. żelatyno-srebrowa, kolaż, wł. Muzeum Sztuki w Łodzi

z serii Koszulki Panny Marii, 1986, fot. żelatyno-srebrowa, kolaż, wł. Muzeum Sztuki w Łodzi

z serii Koszulki Panny Marii, 1986, fot. żelatyno-srebrowa, kolaż

z serii Koszulki Panny Marii, 1986, fot. żelatyno-srebrowa, kolaż

z serii Koszulki Panny Marii, 1986, fot. żelatyno-srebrowa, kolaż

z serii Koszulki Panny Marii, 1986, fotografia żelatyno-srebrowa, fotogram

Moje prywatne Kalwarie, 1989, fotografia żelatyno-srebrowa, fotogram


Resekcja wspomnień z okolic Zatrutych studni, 1986

Zdjęcie poplenerowe Torunia, 1989

Z cyklu Drzewo poznania, fotografia, fotogram, 1990


Z cyklu Natury frasobliwe, 1991, fotografia, fotomontaż


Z cyklu Raj tracony, 1991, fotografia, zniszczony negatyw









Wystawy indywidualane

Zaproszenie na wystawę Fotografia warunkowa,  Łódzkie Towarzystwo Fotograficzne, Łódź, 1973

Zaproszenie na wystawę w galerii gn w Gdańsku (awers i rewers). [Warto zwrócić uwagę na: lapidarny projekt,  nietypowy format 9,8 x 6,7 cm oraz, że tytuł znajduje się tylko na rewersie. Wynikało to z faktu,  że galerię prowadził Leszek Brogowski, artysta konceptualny i teoretyk sztuki, znawca m.in. twórczości Władysława Strzemińskiego].

Pokaz fotografiki, Galeria Kordegarda, Warszawa, 1971
Wystawa retrospektywna, ŁTF, Łódź, 1971
Fotografia warunkowa,  ŁTF, Łódź, 1973
Konkluzje fotograficzne, ŁTF, Łódź, 1976
Reguły gry [podczas Stany graniczne fotografii], Katowice, 1977
Ujawnienia. Reguły gry, Galeria "Labirynt", Lublin, 1978
Andrzej Różycki. Istnienie, Galeria GN, Gdańsk
Analityczne rozpoznanie fotografii, Mała Galeria ZPAF, Warszawa 1979
Analiza fotografii monopolowej, Czyszczenie Dywanów, Łódź, 1982
Józef Robakowski /Andrzej Różycki, Dwa zdjęcia, Mała Galeria ZPAF, Warszawa, 1983
Koszulki Panny Marii, Galeria "U Zofii", Łódź, 1986
Resekcja wspomnień z okolic Zatrutych studni, Galeria PSP, Toruń, 1986
Drzewo poznania, Galeria "FF", Łódź, 1990
Raj tracony, Mała Galeria ZPAF, Warszawa 1990
Drzewo życia - drzewo Chrystusa, [performance], Galeria Wschodnia, Łódź, 1990
Drzewo poznania, Fotografia Andrzeja Różyckiego, Mała Galeria Fotografiki, Toruń, 1994
Upadek czy zaniechanie, Stary Spichlerz, Muzeum Etnograficzne, Toruń, 2001
Andrzej Różycki. Chodzę swoimi drogami, Muzeum Historii Fotografii im. W. Rzewuskiego, Kraków 2004
Andrzej Różycki. Fotografia nostalgiczna, Galeria "FF", Łódź, 2005
Andrzej Różycki. W hołdzie ś.p fotografii analogowej, Galeria 87, Łódź, 
Raj tracony. Andrzej Różycki. Fotografie, Galeria Współczesnej Sztuki Sakralnej "Dom Praczki", Kielce, 2011
Andrzej Różycki. Bycie z sacrum, Galeria Wozownia, Toruń, 2011
Podniesienie - idea,  Białystok Interfoto, Białystok, 2013
Andrzej Różycki. W hołdzie ś.p fotografii analogowej, Białystok Interfoto, Białystok, 2013
Andrzej Różycki.Box Sanctum, 2013, Muzeum Stanisława Staszica, Piła
Andrzej Różycki. Kamienne sny, ACK UMCS "Chatka Żaka", Lublin, 2014
Andrzej Różycki i Adam Rzepecki. Drogi wyjścia i dojścia... Fotografia, malarstwo, obiekty z lat 1968-2014, ODA, Piotrków Trybunalski, 2014
Andrzej Różycki. Galeria Saska, Lublin, 2015
Od zera... Józef Robakowski /Andrzej Różycki, Galeria Wschodnia, Łódź, 2016

Andrzej Różycki. Galeria Saska, Lublin, 2015, fot. A. Różycki

Andrzej Różycki. Galeria Saska, Lublin, 2015, fot. A. Różycki


Zaproszenie na wystawę Od zera... Józef Robakowski /Andrzej Różycki, Galeria Wschodnia, Łódź, 2016 [awers i rewers]

Andrzej Różycki. Teksty i wypowiedzi dotyczące wystaw fotograficznych o charakterze sakralnym


Andrzej Różycki w mieszkaniu na ul. Ćwiklińskiej w Łodzi. lata 80.


„(...) Uświadomiłem sobie wieczną potrzebę sacrum. Odkryłem na nowo, że sztuka polega na ciągłym chwaleniu Najwyższego. Z Bogiem istniała ona przez większą część swojego rozwoju. Nagle gdzieś się to urwało. Mój program oparty na tym doświadczeniu trwa do dziś. (...) „Koszulki” to forma pozornie „luźna”, ludyczna, częstokroć z elementami i cytatami dewocyjnymi, również z pewną lekkością w traktowaniu materii fotograficznej. W istocie idea najgłębsza z najgłębszych, sięgająca do spraw elementarnych, prymarnych... Pytania podstawowe o sens człowieka w świecie i co ważniejsze istnienie Najwyższego w obszarze sztuki, a tym samym rolę, zakres i sens tworzenia, istotę sztuki. Włączając powagę idei sacrum w swojej fotografii, oddaliłem się od sztuki żartu dla żartu, czyli swoistego profanum...”
- Andrzej Różycki, rozmowa z Krzysztofem Jureckim, Poszukiwanie sensu fotografii. Rozmowy o sztuce. Łódź 2007 r.

„W każdej pracy z tego cyklu („Koszulki P.M.”) były znamiona kultury katolickiej, była wyraźna manifestacja. Było „dokładanie” do obrazu, dokładanie jak koszulki do wizerunku Maryi. Używałem swoich zdjęć najczęściej z czasów „Zera”, dodawałem pewne dewocjonalia, które były manifestacją i w każdym przypadku było to budowanie indywidualnych znaczeń. (...) nie byłem dzięki temu podatny na bieżący nurt, na bieżącą sytuację. Myślenie o sacrum jest wyzbyte z myślenia o doczesności, o modzie.”
- Andrzej Różycki, rozmowa Piotrem Lelkiem, Wywiad z artystą przeprowadzony XII 2006 – III 20007

Zajmowanie się sztuką to jest problem sacrum. Jest kilka wektorów, że to sacrum we mnie powstało. Zaczęło się od zdania sobie sprawy, że fotografia jest w pełni uprawomocnioną dziedziną sztuki! Wtedy był powszechny kompleks fotografii, fotografów, ale my swoimi działaniami, zwłaszcza Warsztatowymi, intelektualnymi, konceptualnymi udowadnialiśmy, że pozwala ona stworzyć samoistne dzieło sztuki. Zaznaczaliśmy, że fotografia jest tworzywem do wyrażania każdej idei.
„Przykładałem krzyże i ukrzyżowanego bezpośrednio na styk do papieru fotograficznego pod powiększalnikiem. Były to przeważnie dzieła sztuki prymitywnej i ludowej, zdjęte z moich ścian, z mojej prywatnej kolekcji tejże sztuki. I właśnie te dotknięcia, czyli prace z wystawy: „Moje prywatne Kalwarie”, to spotkanie wszystkich moich pasji i zawodów w jednej artystycznej manifestacji. (...) Doświadczenie z obserwacji religijnych ludowych obrzędów, nieustanne patrzenie na własną kolekcję dzieł sztuki ludowej i naiwnej, a także znajomość światopoglądu i postaw twórczych autorów tych dzieł, moje zauroczenie fotografią, stworzyło tą osobistą „Kalwarię”.
-         Andrzej Różycki, rozmowa z Krzysztofem Jureckim, op.cit.

„Sztuka artystów naiwnych, „innych”, wiejskich wielokrotnie przyczyniła się do tej czy innej mojej inspiracji, pozostawiła realne ślady w moich dziełach. Nie mogło stać się inaczej, gdyż charakter dzieł artystów naiwnych zgromadzonych przeze mnie, ich intensywność, moje codzienne z nimi obcowanie wrosło we mnie. Dzieła te często karcą mnie, pouczają, przypominają o pokorze (...). To nie kto inny moi „nieprofesjonalni” i chyba tylko oni tak naprawdę zwracają uwagę na właściwą proporcję i miarę człowieka, tego świata oraz świata odleglejszego, odwiecznego (...) skłaniam do refleksji, dając własne dowody przez swoje działania artystyczne. Myślę o dowodach wartości powtórnego usakralizowania zachowań sztuki, wyłącznie z korzyścią dla tej ostatniej. (...)”

„Nie stoi za mną żadne pozerstwo czy moda, wolę działać peryferyjnie  niż podążać za głównym nurtem. Jestem tym samym w pewnym sensie pod prąd, w opozycji, bo aktualnie artyści chcą być liberalni, ni chcą przyznawać się do bycia religijnymi, uznając to za strefę osobistą. W tym sensie jestem pewną awangardą. W stanie wojennym czułem, że mi przyznano rację, ale w momencie eksplozji wolności to przestało się w ogóle liczyć, stało się nawet wstydliwe. Teraz te idee nie przekonują. (...) Nie liczę przez to na sukcesy w środowisku artystycznym i krytycznym. Dla mnie ważna jest konsekwencja, rozwój myśli. Mam osobistą radość, tym bardziej, że czuję, że to pole jest opuszczone, więc prawie własne.” Andrzej Różycki, rozmowa Piotrem Lelkiem, Wywiad z artystą przeprowadzony XII 2006 – III 20007



„Chusta Weroniki” BWA Łódź 1989
(...) Z wszystkich odbić najwznioślejszy pozostanie obraz uzyskany przez desperacki akt pobożnej niewiasty, Weroniki, która przedarła się przez kordon wojowników rzymskich (co nie udało się wcześniej tego uczynić nawet samej Matce Bożej) i otarła czysta chusta twarz Chrystusa, otrzymując tym samym Boskie Oblicze Jezusa. Nie ważne się staje czy Weronika jest postacią prawdziwie historyczną, w zapisach ewangelicznych, czy apokryficznych nie pojawia się, a mimo to, ten akt i działanie jest wpisane na stałe jako kanon VI stacji Drogi Krzyżowej. Imię mistycznej niewiasty zrodziło się prawdopodobnie z gry słów: łac.- gr. Veraicon; łac. vera – prawdziwy; eikon – wizerunek, obraz. Prawdziwy obraz! Weronikę zrodziła potrzeba mitu, przemożna chęć uzyskania obrazu doskonałego, dorównującemu Boskiemu obliczu. I tak powstał obraz – odbicie, archeiropoietos -  „nie-uczyniony-rekami” (ludzkimi). Nie wątpliwie można go uznać za pierwotyp pierwszej odbitki fotograficznej. Powstała być może niedoskonała odbitka techniczna, lecz niezastąpiona co do trafności formy natchnionej idei. Wizerunek ten przyczynił się do powstania setek, tysięcy innych, dalszych replik, kopii: mandylionów, ikon i obrazów mających za wzór chustę Weroniki. (...) Dla mnie ... wydaje się konstatacja wynikająca dla fotografii z refleksji nad Veraicon, nad duchowymi narodzinami fotografii. Ogrom możliwości interpretacyjnych w tym mitycznym odbiciu sprowokowały mnie do działań twórczych, które mają złamać przyrodzoną fotografii płaskość i dosłowność. Drogą różnych operacji fotograficznych, mechanicznych, plastycznych, chcę uzyskać taki obraz fotograficzny, który by posiadał jak największą ilość odniesień... Dążę do tego, by fotografia miała to co trudno było do tej pory uzyskać: głębię, dyskurs z czasem, historią i mitem...


„Drzewo poznania” Galeria FF Łódź 1990
Najprościej i najkrócej mówiąc, obecny motyw drzewa pojawił się  u mnie jako swoisty głód sacrum, który jak sądzę winien towarzyszyć sztuce. (...) Wydaje mi się, iż fotografia, biorąc pod uwagę jej naturę i potencjalne możliwości, a także po tek wielu doświadczeniach, posiada wszelkie cechy immanentne do prezentowania złożonego świata duchowego, przenoszenia wielu symboli, tworzenia projekcji wielu mitów.
„Nieustająca desakralizacja człowieka współczesnego wypaczyła treść jego życia duchowego, nie niszcząc jednak wzorców jego wyobraźni; w strefach wymykających się kontroli trwa i żyje cała zdegradowana mitologia. Zdegradowane obrazy stanowią potencjalne punkty wyjścia do odrodzenia duchowego współczesnej ludzkości.” Mircea Eliade.
W tej wystawie starałem się sięgnąć i zmierzyć być może najstarszym i, co zarazem najistotniejsze, najgłębiej tkwiącym w nas: to tęsknota za początkiem, za czystością, za wartościami prymarnymi, klasyczną „nostalgią za rajem”. Tęsknota ta, szukająca źródeł, początków jest tęsknotą religijną. (...) Modelem podstawowym, elementarnym wyrażającym i obrazującym „tęsknotę za rajem” jest drzewo i ono staje się bohaterem tej prezentacji. Drzewo jednostkowe sfotografowane w skali wzroku i optyki, a także dzięki dalszym możliwością w technice i technologii ciemni, przemienia się w drzewo symboliczne. Religijna wizja pozwala inaczej spojrzeć na fenomen drzewa, „rozszyfrowuje” rytm wegetacyjny i nadaje mu głębszy sens rytmów kosmicznych. „Obraz drzewa obrano nie tylko jako symbol kosmosu, ale także dla wyrażenia życia, młodości, nieśmiertelności, mądrości...” Mircea Eliade. Interesuje mnie właśnie ten sakralny punkt widzenia drzewa, który ujawnia najgłębsze struktury świata. Wątków mitologizujących drzewo jest bardzo wiele, rozważań o nich starczy dla artystów wszystkich pokoleń. Mnie zafascynował legenda bliska mitom chrześcijańskim, iż Chrystus umarł na krzyżu zrobionym z „drzewa żywota” posadzonym przez Boga Ojca w raju. (...)

„Moc sakralizacji” Galeria FF Łódź 1993
(...) Żywość płomienia potrzeba ognia, ciepła i światła tkwiła we mnie przez cały czas bardzo mocno (chyba tak jak w każdym z nas). Kiedy zwróciłem się w sztuce ku istocie sacrum – wtedy do uznania wagi płomienia, do światła było już blisko. Wiem, że ja jako człowiek przez zainicjowanie płomienia świecy mam moc sprawczą usakralizowania wybranych przez siebie świadomie miejsc, w tym wypadku przyrody. Żeby nie być zarozumiałym mogę to czynić na własny użytek i chociażby na czas trwania płomienia w tym miejscu.(...)